Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Włodzimierz Puchalski Tomasza Ogrodowczyka

Ogromna wrażliwość na otaczający świat, w szczególności zaś na piękno i niepowtarzalność polskiej przyrody, a także romantyczna dusza, skierowały kroki kilkuletniego wówczas Tomka na ścieżkę prowadzącą ku poznaniu natury. Jego zainteresowania znalazły też odzwierciedlenie w wykształceniu. Najpierw ukończył kierunek przyrodniczy na ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu, by w trakcie dalszego rozwoju zawodowego sfinalizować naukę w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Swoją pasję może więc realizować w pracy zawodowej (od dwudziestu lat związany jest z Leśnym Studiem Filmowym Ośrodka Rozwojowo-Wdrożeniowego Lasów Państwowych w Bedoniu, którym obecnie kieruje).
Tomasz Ogrodowczyk z górą trzydzieści lat fotografuje i opisuje przyrodę, utrwala ją kamerą filmową i nagrywa jej głosy, co znajduje uznanie zarówno wśród wielbicieli jego talentu, jak i znawców tematu, którzy nagradzają jego dokonania podczas konkursów i festiwali. Jego dorobek artystyczny jest bardzo bogaty. Warto wspomnieć choćby o dwóch filmach produkcji Lasów Państwowych, które zostały obsypane nagrodami podczas wielu międzynarodowych festiwali – „Rok w puszczy” i „Moczary i uroczyska”, a także licznych płytach audio z głosami zwierząt, m.in. najbardziej znanym cyklu, zatytułowanym „Jaki to ptak”.
Trzy lata temu Tomasz postanowił przywrócić kolejnym pokoleniom pamięć o Włodzimierzu Puchalskim – pionierze polskiego filmu i fotografii przyrodniczej, podejmując się wydania jego czterech albumów ze słynnej Zielonej serii w zupełnie nowej odsłonie i jakości. Czy udało się zrealizować ten plan? Zapytajmy.

Włodzimierz Puchalski fotografujący pisklęta jastrzębia trzciniaka, czyli błotniaka stawowego (Zator k. Oświęcimia 1953)

Włodzimierz Puchalski fotografujący pisklęta jastrzębia trzciniaka, czyli błotniaka stawowego (Zator k. Oświęcimia 1953)
Fot. Janusz Czecz

Z Tomaszem Ogrodowczykiem rozmawia Adriana Bogdanowska

AB: Podjąłeś się niezwykle trudnego i wymagającego zadania, które było zarazem dość niewdzięczne, bo z góry narażone również na krytykę. Jak narodził się ten pomysł?

TO: To, że zadanie to było trudne i, jak mówisz, wymagające, okazało się znacznie później, ale już w trakcie prac nad pierwszym albumem. Początki jawiły się raczej różowo. Zresztą, pierwotnie zamysł przywrócenia pamięci o Włodzimierzu Puchalskim dotyczył tylko wydania jego najważniejszego albumu – Bezkrwawych łowów. Ale zacznę od początku, czyli od jesieni 2011 roku. Uczestniczyłem wówczas, jak co roku zresztą, w Wizjach Natury, dorocznym święcie fotografujących przyrodę. Podczas jednej z przerw w pokazach zdjęć mimowolnie usłyszałem rozmowę trzech młodych adeptów fotografii przyrodniczej. Dzielili się uwagami na temat wcześniej oglądanych zdjęć, ale również wymieniali nazwiskami najważniejszych fotografów przyrody z Europy i z uznaniem podkreślali ich spektakularne dokonania. Nie padło w tej rozmowie nazwisko Puchalskiego, ale nie przyszło mi do głowy, że tak znana postać, mistrz i nestor tejże fotografii (oraz filmu) może być komukolwiek nieznany. Z ciekawości zapytałem:
− Koledzy, a znacie może Włodzimierza Puchalskiego? − Nastąpiła dłuższa chwila wymownej ciszy. − No, wiecie, też był fotografem przyrody...
Coś tam mruczeli pod nosami, a ja zaskoczony, pozostałem bez odpowiedzi. Naiwnie sądziłem, że postać tego formatu co Puchalski musi być znana każdemu, kto fotografuje kwiaty, krajobrazy, ptaki i inne zwierzęta − przyrodę. I to był ten moment, w którym narodziła się myśl o przywróceniu Włodzimierza Puchalskiego na nowo do życia, a narzędziem do tego miały się stać Bezkrwawe łowy, ale w nowej, mocno odświeżonej formie.

Włodzimierz Press i Tomasz Ogrodowczyk po ostatecznym uzgodnieniu aktorskiej interpretacji postaci Włodzimierza Puchalskiego

Włodzimierz Press i Tomasz Ogrodowczyk po ostatecznym uzgodnieniu aktorskiej interpretacji postaci Włodzimierza Puchalskiego
Fot. Radosław Trzciński

Teraz należało postarać się o niezbędne środki, zgody, pozwolenia itp. Cały projekt sfinansowały Lasy Państwowe, a córka Puchalskiego, pani Anna, z radością przyjęła od nas propozycję wydania tej książki i udzieliła wszelkich praw do zdjęć i tekstów. Zresztą do końca interesowała się pracami i wspierała cały projekt. Nowe Bezkrwawe łowy z założenia nie miały być reprintem. Zależało mi na tym, aby zdjęcia zostały zeskanowane z oryginalnych negatywów i poddane obróbce cyfrowej polegającej na usunięciu rys, śladów po kurzu i ubytków w obrazie. Ale żeby książka nie była dokładnym odzwierciedleniem tej z lat 1951−1954 (trzy wydania) usunąłem z niej teksty, pozostawiając z każdego opowiadania tylko pierwszą, tytułową stronę, której zadaniem było oddzielić dokładniej niż w pierwowzorze poszczególne bloki tematyczne zdjęć. Usunięte teksty zostały jednak nagrane przez aktorów i w formie audiobooka dołączone do książki na płycie CD.

Była to pierwsza przyczyna krytyki, której mogłem się spodziewać. „Dotykanie ducha” Puchalskiego przez kogokolwiek jest dla tych, którzy się na nim wychowywali, pewnym rodzajem profanacji. Liczyłem się z tym, bo wiedzących lepiej zawsze jest spore grono, a mnie zależało na pięknym, nowym, świeżym ukazaniu dawno przebrzmiałej twórczości Mistrza. Nie przejmując się tą drobną krytyką (na szczęście słów poparcia dla tego projektu jest coraz więcej), robiłem swoje. Powoli na nowo powstawała cudowna książka o miłości do przyrody i jej fotografowaniu. Wpadłem w wir mozolnej i drobiazgowej pracy.

W Muzeum Niepołomickim w Gabinecie Włodzimierza Puchalskiego są zdeponowane oryginalne negatywy, odbitki oraz wiele różnych dokumentów z życia Puchalskiego. Tam przepadłem zupełnie. Nawet telefonów nie odbierałem. Prace poszukiwawcze wymagały totalnego skupienia i poznania sposobu myślenia autora zdjęć. Gdzie szukać tego czy tamtego krajobrazu, kiedy cała szufladka jest ich pełna, a opisy do nich lakoniczne? Jak znaleźć zdjęcie z łanem trzcin wśród setek mu podobnych? Pomagały miejsca, osoby i daty w opisach zwitków negatywów. Podczas przeglądania często wpadały mi w ręce klatki ze zdjęciami z kolejnych trzech książek. Zapisywałem gdzie ich ewentualnie szukać w przyszłości, niektóre skanowałem naprędce. Do tego trzeba było patrzeć na negatyw w taki sposób, aby widzieć pozytyw. Pomocne w tym okazało się moje spore doświadczenie z lat, kiedy sam żyłem własną ciemnią i fotografią czarno-białą.

Skarbiec Puchalskiego, czyli szafka z szuflad- kami wypełnionymi zwitkami negatywów. To tutaj wyszukiwane były zdjęcia do wszystkich albumów

Skarbiec Puchalskiego, czyli szafka z szuflad- kami wypełnionymi zwitkami negatywów. To tutaj wyszukiwane były zdjęcia do wszystkich albumów
Fot. Tomasz Ogrodowczyk

Aż tu nagle kolejny pomysł zaczął drążyć moją głowę. A może udałoby się tak wydać wszystkie cztery książki, te właśnie Zielone książki? Ta myśl nie dawała mi spokoju. Czas pokazał, że się udało. I nie ma się co oszukiwać, gdyby nie Lasy Państwowe, nie byłoby na nowo tych najważniejszych albumów w twórczości Puchalskiego. Wiem to, bo wielu mówiło, że to bez sensu i nikogo to dzisiaj nie zainteresuje. Tymczasem cała Zielona seria składająca się z czterech albumów jest już dostępna dla każdego i cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Przypomnę, że składają się na nią: Bezkrwawe łowy, Wyspa kormoranów, Wśród trzcin i wód oraz W krainie łabędzia. Książki zielone, pełne niezwykłych fotografii, jedyne takie, w których Puchalski z ogromną wrażliwością opisał swoje przygody fotograficzno-filmowo-przyrodnicze z lat powojennych. Książki, które stały się symbolem złotego okresu w jego twórczości. Później, po 1956 roku, po śmierci jego mentorki, ukochanej żony, Izabeli, nie pisał już takich opowiadań.

AB: Tylko autor wyjątkowych zdjęć i filmów, a także rejestrator wielkiej symfonii przyrody mógł zmierzyć się nie tylko z duchową, ale również tą bardziej namacalną, materialną spuścizną Włodzimierza Puchalskiego. Opowiedz nam, proszę, co czułeś, przeszukując archiwa muzealne w poszukiwaniu potrzebnych materiałów.

TO: Dziękuję.
Kiedy pierwszy raz jechałem do Muzeum Niepołomickiego, byłem spięty, pełen niepokoju, co tam zastanę, jak będą wyglądały moje poszukiwania. Mimo to jednak wierzyłem, że odszukanie potrzebnych negatywów będzie pestką. Jakże sromotnie się myliłem. Równocześnie byłem pełen nadziei, ale i niesamowitych emocji, że oto ja, Tomasz Ogrodowczyk, wezmę do rąk oryginalne negatywy mojego Mistrza, Włodzimierza Puchalskiego, te same, które on wywoływał i robił z nich setki odbitek, że będę fizycznie dotykał tej prawdziwej historii przyrody z tamtych lat, że wezmę do rąk Exactę Varex, aparat, którym Puchalski wykonywał zdjęcia do wszystkich czterech albumów. Ten szczególny rodzaj podniecenia wracał do mnie za każdym razem, kiedy tylko otwierałem szufladkę z negatywami i przeglądałem je na podświetlarce w poszukiwaniu potrzebnych klatek. To było jak fizyczna obecność w tamtym świecie, świecie zdarzeń, chwil, przyrodniczych miejsc pełnych gwaru ptaków i szumu trzcinowisk. Te oryginalne zdjęcia były dla mnie swoistym wehikułem czasu. Naprawdę zagubiłem się w tamtych czasach. Przepadłem na trzy lata...

Podsumowanie nowo wydanej Zielonej serii podczas Festiwalu „Sztuka Natury” w Toruniu 7 grudnia 2014 r. Na zdjęciu od lewej: Tomasz Ogrodowczyk, Włodzimierz Press i Anna Puchalska opowiadają o trzyletniej pracy

Podsumowanie nowo wydanej Zielonej serii podczas Festiwalu „Sztuka Natury” w Toruniu 7 grudnia 2014 r. Na zdjęciu od lewej: Tomasz Ogrodowczyk, Włodzimierz Press i Anna Puchalska opowiadają o trzyletniej pracy
Fot. Michał Ogrodowczyk

AB: Postanowiłeś przedstawić opowiadania Puchalskiego w formie audiobooków głównie ze względu na młodego odbiorcę. Czy spodziewałeś się, że powstanie zbiór fantastycznych słuchowisk, które zyskają szerokie grono bardzo zróżnicowanych wiekiem słuchaczy? Jest to też przecież mała podróż w przeszłość, do świata, którego już nie ma.

TO: Początki były takie, że myślałem tylko o jednym aktorze, który podjąłby się czytać wszystko sam. Po jakimś czasie przyszło mi do głowy, że słuchanie tych opowiadań byłoby o niebo atrakcyjniejsze, gdyby podzielić je na role i zaprosić do współpracy wielu aktorów. Przez kilka dni poszukiwałem w myślach i... w Internecie aktora, który mógłby odegrać główną rolę. Musiał to być ktoś, kto odznaczałby się miłym w odbiorze, ciepłym, ale i przekonującym głosem. Głosem, który nie znuży odbiorcy podczas kilkudziesięciu godzin słuchania (myślałem już o wszystkich czterech książkach). Głosem, który złączy się z akcją opowiadań i stanie się obrazem opisywanej przyrody. Tym niezwykłym głosem obdarzył wszystkie cztery audiobooki wyjątkowy aktor, Włodzimierz Press. Anna Puchalska, z którą konsultowałem wybór odtwórcy roli ojca, aż się wzruszyła, słuchając próbki nagrania. I tak pan Włodzimierz pracował w studiu (często z innymi aktorami odgrywającymi pomniejsze role) przez ponad 150 godzin, co zaowocowało niesamowitymi słuchowiskami, pełnymi przygód i perypetii Puchalskiego oraz jego przyjaciół, asystentów i zupełnie przypadkowych ludzi podczas pierwszych lat powojennych w otoczeniu niezwykłej, bogatej w zwierzęta, czyste wody i niezurbanizowane krajobrazy przyrody.

AB: Proste z pozoru zadanie przerodziło się w tytaniczną niemal pracę, w której wzięła udział plejada polskich aktorów i zupełnych amatorów. Wymagało to od ciebie niełatwej sztuki wyreżyserowania całości, a więc, jak wspomniałeś, wielu godzin pracy w studiu. Z kim było trudniej pracować?

TO: Poza Włodzimierzem Pressem wystąpili także: Anna Seniuk, Wiktor Zborowski, Stanisław Brudny, Emilia Krakowska, Marian Opania, Jarosław Boberek, Grzegorz Pawlak, Henryk Gołębiewski, Marcin Kwaśny, Paweł Ciołkosz, Anna Apostolakis, Janusz Zadura, Otar Saralidze i wielu innych.

Muszę przyznać, że sporo czasu zajęło mi przygotowanie tekstów dla aktorów. Tam gdzie trzeba było, należało podzielić go na role, niektóre jednozdaniowe, a czasem jednosłowne rólki dokleić do innej postaci i zrobić z dwóch jedną (w przypadku grupy rozprawiających na łące pastuszków zwykle nie miało to znaczenia), a nawet zamienić błędnie przypisane w książce postaci.

Wydanie poszczególnych tomów Zielonej serii do końca było pod kontrolą. Druk Wyspy kormoranów – akceptacja pierwszego arkusza do albumu

Wydanie poszczególnych tomów Zielonej serii do końca było pod kontrolą. Druk Wyspy kormoranów – akceptacja pierwszego arkusza do albumu
Fot. Tomasz Ogrodowczyk

Wiedziałem, że przynajmniej na początku muszę być w studiu podczas nagrań pana Pressa (Bezkrwawe łowy), ale zawsze, kiedy do gry wchodziły dialogi. Z czasem pan Włodzimierz tak wczuł się w rolę, tak poznał myślenie Puchalskiego, jego odruchy i cechy charakteru, że nie byłem już potrzebny przy długich kwestiach (monologach) czytanych bez udziału innych aktorów. Liczba biorących udział w opowiadaniach odtwórców, można by rzec, rosła niemal w postępie geometrycznym: Bezkrwawe łowy – 4, Wyspa kormoranów – 22, Wśród trzcin i wód – 36 i wreszcie spadek W krainie łabędzia – tylko 24. A muszę powiedzieć, że niektórzy z nich grali dwie, a nawet trzy postaci w jednej książce. Oprócz aktorów profesjonalnych, zajmujących się tą sztuką na co dzień, w audiobookach brali również udział moi znajomi, przyjaciele i ich dzieci. Do krótkich jedno- dwuzdaniowych ról można było zaangażować właśnie ich. Tym bardziej że sami się zgłaszali i po pozytywnym przejściu castingu mogli już brać udział w nagraniach. Ich odwaga i pewność siebie co do odegrania krótkiej i „prostej” roli z reguły pryskały, kiedy siadali w studiu za mikrofonem i do tego obok Włodzimierza Pressa. Nagle problemem okazywała się prosta na pozór interpretacja postaci i zagranie jej w sposób naturalny i przekonujący. Zresztą sama dobrze wiesz, jak było z tobą w roli Żony Kłusownika. Przyznaję, nie były to dwa zdania, a cały długi dialog i – wydawałoby się – prosta na pozór rola okazała się nie lada wyzwaniem. A potem? Tylko podziwiać, jak świetnie zagrała całość. Trzeba tu oddać honor panu Pressowi, który doskonale potrafił oswoić ze sobą i zjednać spiętych naturszczyków. Na bieżąco ich instruował, wskazywał sposób interpretacji, a nawet gdzie postawić akcent w zdaniu. Z aktorami w ogóle nie było kłopotu i czasem moje wyobrażenie interpretacji postaci musiałem weryfikować z tym, co proponował mi konkretny aktor, bo było znacznie ciekawsze. Zawsze jednak przed podjęciem przez kogoś roli opowiadałem w skrócie, kim jest postać, którą ma odegrać, co robi, jakie ma cechy charakteru i tym podobne. To była dla mnie bardzo twórcza i pouczająca praca.

AB: Poszczególne role są doskonale zinterpretowane, a dodatkowe udźwiękowienie nagranymi przez ciebie głosami natury dodatkowo wzbogaca całość. Czytając książkę, moglibyśmy sobie jedynie wyobrażać opisywane dźwięki. Jak dużo czasu zajęła ci praca nad udźwiękowieniem całości?

TO: Około czterystu godzin pracy przy komputerze. Do tego trzeba dodać czas na realizację dźwięków nagrywanych w naturze. Nie myślę tylko o tłach dźwiękowych poszczególnych biotopów, takich jak las liściasty w kwietniu o świcie, majowy staw o zmroku czy kolonia kormoranów w pełni okresu lęgowego. Tutaj miałem już bogate archiwum nagrań zrealizowanych wcześniej. Mam na myśli również rozmaite efekty, którymi wcześniej się nie zajmowałem i których nie nagrywałem, jak m.in. cięcie piłą, wbijanie gwoździ, wyplatanie mat trzcinowych, wiosłowanie, upadek do wody, na trawę, szum wiatru, szum trzcin, falowanie wody, kwokanie kwoki, szczekanie psów, odgłosy bydła pędzonego na pastwisko i tak dalej. Niekiedy podczas nagrań korzystałem ze współpracy przyjaciół, a nawet ludzi przygodnych. Z reguły nie było trudności z doborem teł dźwiękowych do sytuacji, bo Puchalski dokładnie opisywał miejsce akcji. Czasem jednak wiele czasu zajmowało mi wyobrażenie sobie tła, kiedy na przykład Puchalski snuł w myślach jakąś retrospekcję. Wówczas próbowałem wyobrazić sobie miejsce, w którym mógł o tym rozmyślać, powiedzmy, pokój w krakowskiej kamienicy z otwartym oknem, skąd dobiegały odgłosy ulicy, wróbli lub jerzyków.

AB: Pomysł, żeby we wszystkich albumach znalazły się tylko zdjęcia, a poszczególne rozdziały były poprzedzone ich tytułowymi stronami, uważam za bardzo trafiony. Wprowadzają nas one w opowieść, której możemy słuchać, oglądając obrazy i delektując się samym słuchowiskiem. Spotkało się to jednak z krytyką osób wychowanych na książkach. Dlaczego zdecydowałeś się na taką a nie inną formę?

TO: Wcześniej już nieco powiedziałem na ten temat. Stare książki, pierwowzory z lat pięćdziesiątych można sobie kupić w antykwariacie lub Internecie. I niech sobie ci nieliczni krytykują, że błędem jest brak pełnych tekstów. Zamysł od początku był zupełnie inny i tego się trzymałem. Mnie zależało na młodym pokoleniu, które zna pobieżnie lub w ogóle nie zna twórczości tego, który był tym pierwszym fotografem i filmowcem przyrody w Polsce i właściwie takim pozostał aż do śmierci w 1979 roku. Poza tym ludzie młodzi coraz mniej czytają, a więcej podróżują, słuchając radia czy muzyki z płyt, pendrajwów i tym podobnych. Pomyślałem sobie, myśląc osobistymi kategoriami, że jadąc gdzieś na zdjęcia, można w tym czasie posłuchać pięknych opowiadań o takich właśnie przygodach, które być może za chwilę spotkają w terenie mnie. To bardzo podnieca i nakręca, to taki silny bodziec przed własnymi zmaganiami z płochliwymi zwierzętami. A przy okazji jest to dobrze podana historia początków fotografii przyrodniczej w Polsce, w której zasady przechytrzania zwierząt prawie w ogóle się od tamtych czasów nie zmieniły.

Główne postaci w Zielonej serii: Włodzimierz Puchalski i Izabela Puchalska, w które wcielili się wyjątkowi aktorzy: Włodzimierz Press i Anna Seniuk

Główne postaci w Zielonej serii: Włodzimierz Puchalski i Izabela Puchalska, w które wcielili się wyjątkowi aktorzy: Włodzimierz Press i Anna Seniuk
Fot. Tomasz Ogrodowczyk

Jeśli natomiast ktoś słucha audiobooka, specjalnie się temu oddając w zaciszu domowego ogniska, może, nierozpraszany tekstami drukowanymi, zagłębić się w eleganckie czarno-białe zdjęcia sprzed ponad sześćdziesięciu lat, pełne ukrytych opowieści płynących z samych obrazów.

AB: Obecnie pracujesz nad autorskim, piątym albumem, w którym znajdą się niepublikowane dotąd zdjęcia (również samego autora i jego pomocników) oraz materiały dokumentacyjne zgromadzone podczas prac nad Zieloną serią, będzie to więc nie lada gratka dla wielbicieli Włodzimierza Puchalskiego. Czy możesz powiedzieć coś więcej o tym projekcie?

TO: Tak, album ukaże się z początkiem 2015 roku. Będzie w nim zawarta trzyletnia historia pracy nad nowo wydaną Zieloną serią, ale przede wszystkim niepublikowane dotąd (lub sporadycznie publikowane w latach pięćdziesiątych) fotografie ukazujące Włodzimierza Puchalskiego i wiele osób współpracujących z nim podczas prac na planie, budowę ukryć, warunki, w jakich wówczas żył i pracował. Ponadto na wyklejce znajdzie się mapa, na której zostaną zaznaczone te miejsca, gdzie pracował nad swoimi czterema albumami. I co istotne, będą również zaznaczone miejsca sprzed wojny, z okolic Lwowa, gdzie ten znakomity fotograf wykonał większość zdjęć do Bezkrwawych łowów. W albumie znajdzie się również płyta, na której odbiorcy znajdą (także w formie audiobooka) opowiadania Puchalskiego z czasopism z lat pięćdziesiątych, artykuły innych autorów dotyczące jego twórczości, wzlotów i upadków w trudnych politycznie czasach. Płyta będzie również zawierała krótki film o naszej pracy z aktorami w studiu nagraniowym.

AB: Praca przy Puchalskim zajęła ci przeszło trzy lata. To spory kawałek życia. Czy teraz, gdy masz ją już prawie za sobą, wrócisz do własnych planów twórczych?

TO: Długo czekałem na te chwile i z przyjemnością im się oddam.

AB: Wiem, że udało ci się zdobyć fundusze na zrekonstruowanie filmów Włodzimierza Puchalskiego.

TO: Tak, są takie plany, a rekonstrukcję filmów znów sfinansują Lasy Państwowe. W przyszłym roku ukaże się płyta DVD ze zremasterowanymi filmami z lat 1946−1957 związanymi tematycznie tylko z Zieloną serią. Współpracujemy w tej kwestii z Wytwórnią Filmów Oświatowych w Łodzi i część tytułów jest już przygotowana do rekonstrukcji. Wszystkich pewnie nie uda się zremasterować, a to z prostej przyczyny – ich już nie ma. Takie, jak np. Wyspa kormoranów i Republika czapli zostały prawdopodobnie bezpowrotnie zniszczone, ale to już zupełnie inna historia, o której wspomnę w ostatniej książce.

AB: W imieniu wszystkich, którzy mieli już możliwość wsłuchać się w te niezwykłe opowieści, pragnę ci podziękować za to, że podarowałeś nam Puchalskiego w nowej odsłonie, wraz z cząstką samego siebie. To piękna i wzruszająca lekcja przyrody, której można słuchać, słuchać i słuchać... aż do absolutnego zatracenia. Lekcja, której nie sposób zapomnieć.
Wszystkim bardzo polecam!

TO: Dobrze powiedziane!

AB: Dziękuję za rozmowę!

Magazyn Przyrodniczy SALAMANDRA patronuje całemu przedsięwzięciu.

Wybór numeru