Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Dlaczego Salamandra?

Dlaczego do nazwy i logo Towarzystwa wybraliśmy salamandrę? Może dlatego, że zgodnie z dawnymi wierzeniami zwierzę to dobrze czuje się w ogniu i płomienie się go nie imają. Wybór się sprawdził – przetrwaliśmy już 20 lat w ogniu walki o ochronę przyrody i się nie wypaliliśmy!

Zanim powołaliśmy „Salamandrę”, grupa założycielska spotykała się regularnie przez wiele miesięcy, szczegółowo planując to posunięcie

Zanim powołaliśmy „Salamandrę”, grupa założycielska spotykała się regularnie przez wiele miesięcy, szczegółowo planując to posunięcie
Fot. Archiwum Redakcji

Gdy w 1993 roku w grupie młodych przyrodników przygotowywaliśmy się do założenia nowej organizacji, robiliśmy to bardzo metodycznie, po poznańsku. Przez prawie rok spotykaliśmy się wieczorami dwa–trzy razy w tygodniu, ustalając różne szczegóły. Charakter i zakres działania organizacji, cele strategiczne, pierwsze przedsięwzięcia, struktura, statut... Problem nazwy pojawił się pierwszy i przewijał prawie do końca. Samo Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody? Niestety – skrót byłby jednakowy z inicjałami innej, już istniejącej organizacji przyrodniczej. Trzeba było uszanować prawo pierwszeństwa. Bez narodowego przymiotnika? Tu z kolei skrót brzmiałby nieco megalomańsko*. W tym czasie wiele powstających organizacji przyrodniczych dodawało do nazwy jakieś zwierzę. To pomaga w identyfikacji. Przydługa nazwa opisowa jest trudna do zapamiętania.


Przez kilka pierwszych lat siedziba PTOP „Salamandry” mieściła się w małym pokoju w mieszkaniu prywatnym prezesa, łącząc funkcje biura, miejsca spotkań, magazynu, a czasami także tymczasowego azylu dla zwierząt

Przez kilka pierwszych lat siedziba PTOP „Salamandry” mieściła się w małym pokoju w mieszkaniu prywatnym prezesa, łącząc funkcje biura, miejsca spotkań, magazynu, a czasami także tymczasowego azylu dla zwierząt
Fot. Archiwum Redakcji

Pomysłów było wiele. Jaki klucz wybrać? Gatunek wymarły – jak drop? Może coś budzącego pozytywne emocje – np. ryś? Jeden z symboli polskiej przyrody – żubr lub bocian? Stopniowo wszyscy przekonaliśmy się do pomysłu naszych herpetologów – Albina Pawłowskiego i Jędrzeja Tęczyńskiego (nikt nie pamięta, który z nich zaproponował to pierwszy) – salamandra! Rodzima, chroniona, powszechnie znana, budząca sympatię, łatwa do identyfikacji nawet na uproszczonym rysunku. Ma też dodatkową zaletę – w wielu językach jej nazwa jest jednakowa lub bardzo zbliżona do polskiej, nie trzeba by jej więc tłumaczyć. Rysunek do logo stworzyła przyrodniczka z graficznym talentem – Basia Bugaja.




Nasza druga siedziba mieściła się przy ul. Ratajczaka. Miała najpierw jeden, a później aż dwa „spore” pokoje!

Nasza druga siedziba mieściła się przy ul. Ratajczaka. Miała najpierw jeden, a później aż dwa „spore” pokoje!
Fot. Archiwum Redakcji

Czy nazwa i logo przetrwały próbę czasu? Pełna nazwa jest przydługa i praktycznie niemożliwa do zapamiętania przez większość dziennikarzy. Stąd w mediach występujemy najczęściej po prostu jako Salamandra – czasami z różnymi losowo wybranymi i zmienionymi fragmentami pełnej nazwy, które jednak nie utrudniają rozpoznania, o którą organizację chodzi. Od pewnego czasu rozważamy możliwość skrócenia nazwy i unowocześnienia logo. Ze względu na podobieństwo do nazwy znanej firmy obuwniczej raczej nie możemy zrezygnować z jakiegoś elementu opisowego. Nie jest też łatwo wymyślić nowy znak, który byłby lepszy od obecnego, a nie powielał ideogramów salamandry istniejących w istniejącej grafice identyfikacyjnej licznych podmiotów, które też przyjęły ten gatunek jako herbowy.



Andrzej Kepel

*) TOP – z ang.: szczyt, wierzchołek, a także coś najwyższego, najlepszego, najwyższej rangi itp.

U sterów Salamandry

W poprzednim numerze Magazynu zapoczątkowaliśmy publikację wywiadów z ludźmi związanymi z ochroną przyrody lub edukacją przyrodniczą. W numerze z okazji 20-lecia PTOP „Salamandra” wybór rozmówcy wydaje się oczywisty. Doktor Andrzej Kepel – pomysłodawca i prezes Towarzystwa był także przez kilka lat redaktorem naczelnym Biuletynu PTOP „Salamandra”, który następnie rozwinął się w obecny Magazyn. W środowisku polskich przyrodników jest postacią znaną. Jego wiedzę ekologiczną i prawną doceniają także przedstawiciele administracji ochrony przyrody, nawet jeśli często krytykuje ich działania. W ciągu ostatnich dwóch dekad był powoływany do wielu ciał eksperckich i doradczych. Obecnie jest m.in. wiceprzewodniczącym Państwowej Rady Ochrony Przyrody i członkiem Krajowej Komisji Ocen Oddziaływania na Środowisko. Dla działaczy „Salamandry” i innych organizacji przyrodniczych jest tytanem pracy o niespożytej energii, który świetnie potrafi łączyć doświadczenie i wiedzę z tak pozornie odległych dziedzin jak przyroda, prawo czy... matematyka.

Prezes „Salamandry” dr Andrzej Kepel w raju biologów – na Galapagos

Prezes „Salamandry” dr Andrzej Kepel w raju biologów – na Galapagos
Fot. Ericka Ceballos

Andrzeju – dlaczego zamiast wyboru kariery naukowej czy bezpiecznej posady nauczyciela lub urzędnika zdecydowałeś się stanąć u sterów okrętu zwanego organizacją pozarządową, płynącego po wodach najeżonych rafami niedoskonałych przepisów?

Podoba mi się ta metafora! Dodałbym jeszcze manewrowanie wśród mielizn administracyjnej bierności i politycznych wirów, radzenie sobie z flautami braku funduszy oraz atakami burz niezadowolenia różnych grup interesu, którym z ochroną przyrody nie po drodze. Odpowiedzi na to pytanie są chyba dwie – zbiorowa i indywidualna.

Decyzja o założeniu stowarzyszenia zajmującego się ochroną przyrody, działającego na wzór organizacji zachodnich, została podjęta w 1993 roku kolektywnie, przez grupę studentów i świeżo upieczonych absolwentów biologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu związanych z Klubem Ekologicznym Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Większość z nas miała za sobą doświadczenie w nielegalnej działalności opozycyjnej, a po ponownej rejestracji NZS – w pozytywistycznej działalności organizacyjnej. Chcieliśmy (i to nam zostało do dziś!), by nasze wykształcenie, entuzjazm i praca przyniosły konkretne pozytywne skutki. Wiedzieliśmy, że zaczynające się przemiany polityczne i gospodarcze spowodują ogromny wzrost presji na nieźle jeszcze zachowane walory przyrodnicze Polski. Naukowcy przede wszystkim badają przyrodę, a urzędnicy nadzorują przestrzeganie przepisów, które tworzą lub zmieniają politycy. W większości rozwiniętych krajów główny ciężar konkretnych działań ochronnych dzielą różne służby państwowe oraz organizacje pozarządowe. Służb ochrony przyrody z prawdziwego zdarzenia nie doczekaliśmy się w Polsce do dziś (można za takie uznać ewentualnie służby parków narodowych, ale te zajmują zaledwie 1% powierzchni kraju). Uznaliśmy więc, że największe szanse na realizację naszych marzeń będziemy mieli w organizacji społecznej.

Ale dlaczego założyliście nowe stowarzyszenie zamiast przystąpić do jakiegoś istniejącego?

Mieliśmy wybór między nielicznymi „starymi” organizacjami oraz dziesiątkami nowych, które powstawały jak grzyby po deszczu. Nie tylko bowiem my wówczas uwierzyliśmy, że pojawiła się szansa na rozwój ruchu społecznego. Chcieliśmy prowadzić efektywne działania, oparte na solidnej wiedzy i wykorzystujące zachodnie wzorce. Zastanawiając się nad przystąpieniem do organizacji, których głównym kapitałem była tradycja, uznaliśmy, że łatwiej będzie wybudować coś nowego niż zmodernizować stare. Rozważaliśmy też przyłączenie się do jednej z nowych organizacji, których działania zapowiadały się obiecująco. Jednak te nie były jeszcze gotowe do tworzenia oddziałów terenowych w Poznaniu. Rzuciliśmy się więc na głęboką wodę i założyliśmy nowe stowarzyszenie. Wiedzieliśmy, że dzięki temu sami będziemy decydować, co i jak robimy, a wizję mieliśmy dość sprecyzowaną. Czas pokazał, że to była dobra decyzja.

Przedstawiciele przyrodniczych organizacji pozarządowych i środowisk naukowych, podczas spotkania dotyczącego tworzenia polskiej Shadow List Natura 2000, zorganizowanego przez „Salamandrę” w Forcie IIa w Poznaniu

Przedstawiciele przyrodniczych organizacji pozarządowych i środowisk naukowych, podczas spotkania dotyczącego tworzenia polskiej Shadow List Natura 2000, zorganizowanego przez „Salamandrę” w Forcie IIa w Poznaniu
Fot. Andrzej Kepel

A jakie były Twoje indywidualne powody podjęcia decyzji o poświęceniu się pracy w „Salamandrze”?

Obecnie, aby być naprawdę dobrym naukowcem, trzeba się zwykle skupić na wąskiej dziedzinie. Od początku wiedziałem, że to nie dla mnie. Jedną pracę magisterską napisałem na Akademii Rolniczej z genetyki soi, drugą – na Uniwersytecie na temat trzciny. Zacząłem badania do doktoratu na temat sosny, ale przerzuciłem się na bioindykację z wykorzystaniem porostów, a większość moich publikacji naukowych dotyczyła wówczas nietoperzy. Podobnie, myśl o pracy od 8:00 do 16:00 była mi wówczas obmierzła. W „Salamandrze” od samego początku wprowadziliśmy nienormowany czas pracy, co zwykle oznacza po kilkanaście godzin dziennie, ale w dowolnie wybranych godzinach. Wielorakość tematów, które musimy podejmować, przyprawia o zawrót głowy. Tak więc – ze względu na moje prywatne zamiłowanie do różnorodności i stałego poszerzania wiedzy w różnych dziedzinach – wybór był słuszny. Możliwość pracy zgodnej z zainteresowaniami i wykształceniem, przynoszącej wymierne efekty, w zgranym zespole podobnych pasjonatów, jest bezcenna. W tamtym czasie dla przyrodnika szanse takie dawała jedynie organizacja społeczna. Ryzyko było duże, ale się udało.

Od samego początku istnienia PTOP „Salamandra”, a więc od dwudziestu lat, pełnisz funkcję prezesa. To dość wyjątkowa sytuacja, porównując z innymi organizacjami. Jak sobie radzisz z taką odpowiedzialnością?

W ogóle „Salamandra” wydaje się wyspą stabilności, jeśli chodzi o kadry. Większość założycieli Towarzystwa sprzed dwudziestu lat jest z nami do dziś, podobnie jak nowo przyjmowani od tego czasu pracownicy. Z osobami, które z różnych powodów życiowych odeszły do innej pracy, utrzymujemy zwykle regularne kontakty i często doraźnie współpracujemy. To zdaje się potwierdzać, że praca u nas, choć wyczerpująca i niskopłatna, przynosi satysfakcję.

Jeśli chodzi o moją funkcję, to warto zaznaczyć, że prezes jest w „Salamandrze” obieralny, a kadencja trwa rok. Oj tak, czuję ciężar odpowiedzialności wynikający z funkcji! Podczas studiów nie wykładano nam nawet podstaw zarządzania, więc uczę się głównie na własnych błędach, które jakoś wielkodusznie są mi przez współpracowników wybaczane. Teraz, gdy organizacja jest już dość stabilna, a wiele obowiązków spoczywa na innych członkach Zarządu i współpracownikach, jest nieco łatwiej. Jednak mieliśmy w przeszłości okresy, podczas których było naprawdę ciężko. Wydaje mi się, że to właśnie sztormy są najważniejszym testem, czy kapitan sprawdza się na mostku kapitańskim. To, że z tych kryzysów do tej pory zawsze wychodziliśmy wzmocnieni, to jednak zasługa całej załogi, która potrafi się wówczas maksymalnie zmobilizować i zgodzić na wyrzeczenia. Nie ukrywam, że myśl, iż ktoś mógłby mnie zastąpić u steru, co pozwoliłoby mi skupić się na realizacji konkretnych przedsięwzięć, jest kusząca. Nie wiem, czy szef powinien się do tego przyznawać...

Mówisz o kryzysach. Jaka była największa porażka „Salamandry” z Twojego punktu widzenia?

Porażka!? Z okazji dwudziestolecia wolę mówić o sukcesach! No dobrze. Przede wszystkim – porażki zwykle nie wiązały się z kryzysami. Przeciwnie – to sukcesy czasami powodowały utrudnienia w działaniu. Nie przychodzą mi do głowy jakieś wielkie klęski. Dla mnie szczególnie bolesne są różnie drobne sprawy, w których – mimo naszej interwencji i zdawałoby się oczywistej sytuacji prawnej i merytorycznej – nie udało się zapobiec degradacji walorów przyrodniczych z powodu bierności, opieszałości czy wręcz wrogiego nastawienia niektórych organów ustawowo powołanych do ochrony przyrody i środowiska. To jest frustrujące, gdy po zgłoszeniu oczywistego przypadku łamania prawa i niszczenia przyrody widzisz, że organ państwowy lub samorządowy zamiast współpracować, stara się znaleźć wszelkie możliwe kruczki formalne i wybiegi, by nic nie zrobić lub odwlec ewentualną akcję do czasu, gdy nie będzie już miała sensu. Urzędnicy zdają sobie sprawę, że przypadków niszczenia przyrody jest wiele, a organizacje przyrodnicze tak nieliczne, że nie będą w stanie we wszystkich sprawach odwoływać się do wyższych instancji czy sądów. A jeśli się odwołają, to i tak za poprzednią bierną postawę nikt urzędników do odpowiedzialności nie pociągnie. Może takie podejście organów wynika czasem ze zbyt wielu spraw i ograniczonych możliwości działania, jednak to nie łagodzi frustracji. Na szczęście takie postawy nie są regułą. Wiele interwencji, które podejmujemy, kończy się jednak sukcesem, czyli zaprzestaniem niszczenia, a czasem naprawą poczynionych szkód. Niektóre organy bardzo chętnie podejmują współdziałanie, uznając, że nasze cele są zbieżne. To łagodzi gorycz porażek i nadaje sens naszej pracy.

W takim razie, co uważasz za największy sukces?

Największe osiągnięcie mogę wskazać bez wahania – znaczące poszerzenie sieci Natura 2000 w Polsce. Przypomnę – wstępując do Unii Europejskiej, polski rząd zaproponował zaledwie 3,7% terytorium Polski do siedliskowej części tej sieci. To było poniżej jednej trzeciej ówczesnej średniej europejskiej. Nie przeprowadzono właściwego rozpoznania walorów przyrodniczych kraju, wiele cennych obszarów celowo pominięto. Wówczas kilka organizacji podjęło się zadania przygotowania tak zwanej Shadow List Natura 2000, czyli listy obszarów brakujących w sieci. Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków koordynowało sprawę wyznaczania tak zwanych obszarów ptasich, „Salamandra” – obszarów chroniących pozostałe gatunki zwierząt, a Klub Przyrodników – gatunków roślin i siedlisk przyrodniczych. Wykonaliśmy w ekspresowym tempie i za darmo pracę, którą w innych krajach za miliony euro wykonywały agencje rządowe. Dzięki pomocy setek specjalistów z całej Polski (naprawdę pomoc była powszechna i bezinteresowna) zebraliśmy wszystkie dostępne dane i wykazaliśmy podstawowe braki w sieci, proponując nie tylko listę dodatkowych obszarów, ale i ich granice, opisy i walory, które powinny stanowić cel ochrony. Komisja Europejska przyznała nam rację i nakazała uzupełnienie sieci. Urzędnicy europejscy twierdzili, że była to najbardziej profesjonalnie przygotowana Shadow List w historii Unii Europejskiej. W kolejnych latach rząd stopniowo włączał do sieci proponowane przez nas obszary, a my zbieraliśmy kolejne dane i uzupełnialiśmy naszą listę. Obecnie braki są już niewielkie, a tak zwana siedliskowa część sieci powiększyła się trzykrotnie. Dzięki temu, mimo szybkiego rozwoju gospodarczego kraju, możemy teraz dość skutecznie strzec najcenniejszych walorów przyrodniczych, gdyż prawo wspólnotowe chroniące obszary Natura 2000 musi być przestrzegane na serio. Tylko raz w życiu ma się okazję potroić powierzchnię obszarów objętych w kraju skuteczną ochroną przyrody. Wykorzystaliśmy tę możliwość najlepiej jak się dało.

Mamy też wiele innych sukcesów, które sprawiają satysfakcję. Wymienię choćby przywrócenie polskiej przyrodzie susła moręgowanego. Z wielką przyjemnością też biorę do ręki każdy kolejny numer Magazynu.

Powiedziałeś, że sukcesy mogą powodować kłopoty. Mam nadzieję, że nie miałeś na myśli naszego Magazynu?

Nie! Ale Shadow List Natura 2000 to dobry przykład. Większość pracowników „Salamandry” poświęciła temu ponad rok, rezygnując z innych projektów. Wyczerpało to wszystkie nasze rezerwy. Gdy upubliczniliśmy naszą listę i Komisja Europejska przyznała nam rację, niektórzy ówcześni decydenci byli wściekli. Nagle się okazało, że niektóre fundusze stały się niedostępne dla stowarzyszeń, które stworzyły listę, niezależnie od tego, jak dobre projekty przygotowały. Wówczas fundacje i fundusze były niemal jedynym dostępnym źródłem finansowania organizacji przyrodniczych w Polsce. Trzeba było na jakiś czas znacząco ograniczyć działalność i bardziej zróżnicować źródła finansowania. Było ciężko, ale co cię nie zabije, to cię wzmocni...

Podczas pierwszego seminarium biogeograficznego zorganizowanego przez Komisję Europejską, w trakcie którego oceniano rządową propozycję sieci Natura 2000 dla Polski z 2004 r., przedstawiciele Klubu Przyrodników i „Salamandry” nie mieli żadnych problemów by wykazać, że dla większości gatunków i typów siedlisk przyrodniczych propozycja ta jest dalece niewystarczająca

Podczas pierwszego seminarium biogeograficznego zorganizowanego przez Komisję Europejską, w trakcie którego oceniano rządową propozycję sieci Natura 2000 dla Polski z 2004 r., przedstawiciele Klubu Przyrodników i „Salamandry” nie mieli żadnych problemów by wykazać, że dla większości gatunków i typów siedlisk przyrodniczych propozycja ta jest dalece niewystarczająca
Fot. Andrzej Kepel

Czy obecnie pozarządowym organizacjom ekologicznym jest łatwiej?

Nie sądzę. Gdyby tak było, byłoby ich o wiele więcej – pracy do wykonania jest mnóstwo. Po pierwsze – wbrew powierzchownym deklaracjom, pogorszył się stosunek społeczeństwa do środowiska naturalnego. Obecnie politycy czy przedsiębiorcy nie wstydzą się publicznie przyznać, że są przeciwni ochronie przyrody. Taka postawa staje się wręcz modna. Biznes ponad wszystko! Kolejna trudność to brak środków. Polska przestała zaliczać się do krajów ubogich, więc fundacje zachodnie przeniosły swoje zainteresowania w inne regiony świata. Zlikwidowano gminne fundusze ochrony środowiska. Pozostałe krajowe fundusze ochrony środowiska niechętnie przyznają dotacje organizacjom pozarządowym, gdyż ich rozliczanie jest skomplikowane. Łatwiej jest dać duży grant na wielką inwestycję, rozliczany jedną fakturą, niż dziesięć małych dotacji na projekty organizacji, w których rozlicza się każdy najmniejszy wydatek z osobna. Dostępne są co prawda fundusze europejskie, ale konkurować o nie trzeba z organami administracji czy przedsiębiorstwami państwowymi. Skomplikowane procedury rozliczeń, wysokie limity minimalnych kosztów projektu oraz wymagania dotyczące wkładu własnego sprawiają, że tylko największe organizacje pozarządowe są w stanie się o nie ubiegać. Małym, nowo powstałym organizacjom bardzo trudno się przebić. Wyjątkowo cenna jest możliwość przekazywania 1% podatku organizacjom pozarządowym, ale tylko niewielka część takich wpłat jest kierowana do organizacji przyrodniczych. W dodatku wiele osób uznało, że przeznaczenie na jakąś organizację tych kilku czy kilkudziesięciu złotych w skali roku z należnego podatku to wystarczająca dobroczynność. W rezultacie i tak skromna liczba darowizn od osób prywatnych jeszcze zmalała.

Są jednak i pozytywne zmiany, które po części wynikają z akcesji do UE. Poprawiono przepisy w zakresie dostępu do informacji o środowisku, zwiększa się skuteczność przestrzegania niektórych przepisów ochrony środowiska, coraz powszechniejsza jest świadomość, że organizacje pozarządowe mogą realizować niektóre zadania publiczne taniej i skuteczniej niż podmioty państwowe czy nawet prywatne firmy. Nie powiedziałbym więc, że obecnie jest gorzej. Po prostu jest inaczej. Wszystko się zmienia – także warunki działania organizacji. I trzeba za tym nadążać.

Gdybyś miał wskazać, jaka jest największa różnica w ochronie przyrody obecnie i dwadzieścia lat temu, gdy powstawała „Salamandra”, to co by to było? Powstanie sieci Natura 2000?

Jeśli miałbym ograniczyć się tylko do jednej zmiany, to wybrałbym coś bardziej ogólnego – przystąpienie Polski do Unii Europejskiej i przyjęcie wspólnotowych regulacji w dziedzinie ochrony przyrody i środowiska. Fakt, że Wspólnota poważnie podchodzi do ochrony przyrody i nie jest skłonna wydawać środków na przedsięwzięcia, które łamią jej przepisy, wymusza radykalną zmianę podejścia polskiej administracji i przedsiębiorstw do tych zagadnień. Czasami konieczne jest odwoływanie się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, by wymusić szanowanie prawa. Jednak coraz częściej sama świadomość, że polskie organizacje mogą to zrobić, jest wystarczająca. Bez regulacji unijnych polska przyroda ucierpiałaby znacznie bardziej na skutek rozwoju gospodarczego, jaki dokonał się przez ostatnie dwadzieścia lat. Krajowe formy i zasady ochrony mają bowiem może szczytne założenia i tradycje, jednak zdecydowanie nie zapewniają ich skutecznego przestrzegania w warunkach gospodarki rynkowej i dążenia do rozwoju za wszelką cenę. Dostrzegając więc różne niedoskonałości obecnego systemu, uważam, że przystąpienie do Unii było dla naszej przyrody zbawienne.

Zmiana na lepsze niektórych przepisów krajowych to po części także skutek działań „Salamandry” i Twoich, lecz nie wymieniłeś tego wśród głównych osiągnięć.

To dlatego, że starania o poprawę polskiego prawa przypominają nieco taniec. Krok do przodu, krok do tyłu, krok w bok, obrót... Niby cały czas w ruchu, a w efekcie drepczemy w miejscu. Rzeczywiście – przy tworzeniu ustawy o ochronie przyrody w 2004 roku udało się nam wprowadzić wiele (chyba ponad setkę) cennych poprawek, jednak równie licznych propozycji wówczas nie przyjęto. Niektóre błędy tkwią w ustawie do dziś. W późniejszym czasie uwzględniono część naszych postulatów korekt, ale równolegle wprowadzono nowe legislacyjne dziwactwa. To samo dotyczy niektórych innych ustaw czy rozporządzeń. Moim zdaniem ustawa o ochronie przyrody po dziesiątkach nowelizacji jest już tak splątana i pełna niekonsekwencji, że najwyższy czas napisać ją od nowa, a może wręcz podzielić na trzy odrębne. Wolę się nie rozgadywać zbytnio na ten temat. I tak robię to regularnie w Magazynie, w dziale „Prawo (nie)doskonałe”.

Choć w nazwie Towarzystwa jest przymiotnik: polskie, ostatnio „Salamandra” jest coraz aktywniejsza na polu międzynarodowym. Czy zamierzasz utrzymywać ten kurs rozwoju organizacji?

Jestem przekonany, że ochrona przyrody ojczystej pozostanie głównym przedmiotem naszych działań. Jednak trzeba sobie zdawać sprawę, że Polska i Polacy wywierają także coraz większy wpływ na przyrodę poza granicami naszego kraju. I nie chodzi wyłącznie o oddziaływanie na ptaki czy nietoperze migrujące przez Polskę albo spędzające u nas zimę. Do naszego kraju w coraz większych ilościach są importowane produkty z zagrożonych roślin czy zwierząt – nie zawsze legalnie. W 2012 roku 5,2 milionów Polaków wyjechało turystycznie za granicę. Poza bezpośrednim oddziaływaniem na przyrodę w miejscu pobytu często przywożą ze sobą pamiątki z chronionych gatunków czy wręcz żywe okazy. Polscy myśliwi coraz liczniej wybierają się na polowania do Azji czy Afryki. To tylko przykłady naszego wpływu na przyrodę świata. Oznacza to, że nasz kraj powinien brać też na siebie odpowiedzialność za jej ochronę, do czego konieczna jest współpraca z innymi państwami. Tymczasem na arenie międzynarodowej w odniesieniu do ochrony przyrody Polska jest często dość bierna, a czasami wręcz wsteczna, choć są także przykłady pozytywnej aktywności. Dobrze by było, gdyby i polskie organizacje pozarządowe, zwłaszcza te większe, dysponujące takimi możliwościami, włączały się w działania globalne lub przynajmniej ponadnarodowe. „Salamandra” taki wysiłek podejmuje i ma już pierwsze osiągnięcia, na przykład w CITES*.

Moje marynistyczne porównanie z początku rozmowy nie było przypadkowe. Jesteś żeglarzem, a pocztówki ze swoich egzotycznych podróży adresujesz m.in. do Załogi „Salamandry”. Poza tym chodzisz po jaskiniach, nurkujesz, jeździsz konno i na nartach, znana jest twoja pasja fotograficzna... Czy trzeba być niespokojnym duchem, by działać w pozarządowej organizacji przyrodniczej?

Ha, ha! Chyba rzeczywiście coś w tym jest! Zresztą wystarczy, byś rozejrzała się po naszym biurze czy zerknęła w lustro. Każdy członek Załogi ma poza pracą jeszcze kilka pasji. Oprócz już wymienionych, które nie są wyłącznie moje, niektórzy się jeszcze wspinają, latają balonami, żeglują po pustyni, tańczą, śpiewają w chórach, robią witraże, malują... Myślę, że nie chodzi tylko o gotowość do podejmowania ryzyka czy o wrażliwość artystyczną. Po prostu takie organizacje jak nasza to miejsce dla ludzi, dla których podążanie za pasją stoi wyżej w hierarchii wartości niż zdobywanie pieniędzy.

W takim razie, z okazji rocznicy, życzę Ci, byś przez kolejne dwadzieścia lat działalności, poza pisaniem projektów, sprawozdań, opinii, artykułów do Magazynu i inną pracą przy komputerze, miał jeszcze mnóstwo czasu na bezpośrednie obcowanie z przyrodą oraz realizację pozazawodowych zainteresowań.

Bardzo dziękuję i życzę tego samego Tobie, całej Załodze „Salamandry” i wszystkim Czytelnikom!

Rozmawiała: Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

*) CITES – skrót od angielskiej nazwy Konwencji o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem, zwanej też Konwencją Waszyngtońską.

Prawo (nie)doskonałe

Czas na nową ustawę!

Ustawa o ochronie przyrody w coraz większym stopniu zaczyna przypominać budowlę stworzoną przez grupę dzieci. Bardzo się napracowały, wykorzystały wszystkie znalezione w przedszkolu klocki z różnych pudełek i wkomponowały w nią jeszcze kilka innych zabawek. Tylko nie pomyślały, by wcześniej ustalić, co chcą osiągnąć. Jasio budował obronny zamek króla, Małgosia luksusowy apartament dla lalek, Krzysio minimalistyczne igloo, a Ala futurystyczną stację kosmiczną... Teraz od czasu do czasu któreś dziecko coś do tej konstrukcji dodaje lub coś w niej poprawia, by nieco lepiej dopasować ją do swoich pierwotnych wyobrażeń lub chwilowych zachcianek. Dodatkowo troskliwa opiekunka co chwila nakazuje usunąć lub zmienić elementy, które uznaje za niezgodne z zasadami bezpieczeństwa obowiązującymi w przedszkolu.

Uważam, że najwyższy czas rozpocząć prace nad nową ustawą o ochronie przyrody, a może wręcz kilkoma nowymi ustawami!

Obecna konstrukcja ustawy o ochronie przyrody nie jest zbyt konsekwentna. Wydaje się, że łatwiej byłoby ją napisać od nowa niż skutecznie poprawić

Obecna konstrukcja ustawy o ochronie przyrody nie jest zbyt konsekwentna. Wydaje się, że łatwiej byłoby ją napisać od nowa niż skutecznie poprawić

Dlaczego? Wszak stabilność to jedna z podstawowych cech dobrego prawa! Nowe przepisy wymagają czasu, by obywatele, przedstawiciele organów administracji i organów ścigania nauczyli się ich przestrzegać. Nie minęło jeszcze 10 lat od czasu wejścia w życie ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 r. o ochronie przyrody. Czy rzeczywiście są powody, by po tak krótkim czasie pisać ją od nowa?

Słusznie – stabilność prawa jest ważna. Ale czy możemy mówić o stabilności obecnej ustawy? W stosunkowo krótkim czasie swojego obowiązywania była ona zmieniana 24 innymi ustawami i raz wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego. Oznacza to, że nowelizowano ją przeciętnie co cztery i pół miesiąca. A pakiety kolejnych głębokich nowelizacji są w przygotowaniu. Wszystkie tworzone niezależnie od siebie. Obecnie nie da się wydać poradnika dotyczącego stosowania ustawy o ochronie przyrody, który już w chwili ukazania się drukiem lub w kilka tygodni później nie stałby się częściowo nieaktualny. Niedawno jedna z najbardziej doświadczonych i zaangażowanych wojewódzkich konserwatorów przyrody w Polsce, podczas dyskusji na temat potrzeby następnych zmian przepisów, wykrzyknęła: „Czy wy wszyscy poszaleliście?! Kiedyś znałam na pamięć całą ustawę i dokładnie wiedziałam, co, kiedy, jak i dlaczego robić. Teraz już nic nie wiem!”.

Dla porównania, poprzednia ustawa o ochronie przyrody – z dnia 16 października 1991 r., obowiązywała 12 lat i 4 miesiące. Była nowelizowana 18 razy (średnio co 8,2 miesiąca). Jej poprzedniczka z dnia 7 kwietnia 1949 r. obowiązywała 42 lata i 8 miesięcy, będąc w tym czasie nowelizowana 5-krotnie (w związku ze zmianami kompetencji organów). A jej prekursorka z 10 marca 1934 r. obowiązywała 14 lat i 9,5 miesiąca. W tym czasie była zmieniana raz (prezydent rozszerzył dekretem obszar jej obowiązywania na ziemie Śląska Cieszyńskiego).

Wiele nowelizacji obecnej ustawy miało charakter wręcz rewolucyjny, całkowicie modyfikując kluczowe zagadnienia. Niestety – ilość zmian nie przeszła w jakość. Tylko w przypadku czterech ustaw nowelizujących „korekta” ustawy o ochronie przyrody była ich głównym celem, a w przypadku dwóch dalszych – była na tyle istotną ich częścią, by fakt zmiany przez nie ustawy o ochronie przyrody zaznaczyć w ich tytułach. W pozostałych przypadkach regulacje dotyczące ochrony przyrody zmieniano „przy okazji” modyfikowania innych grup przepisów – np. o swobodzie działalności gospodarczej, o finansach publicznych, o opłacie skarbowej, infrastrukturze informacji przestrzennej, o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej... Zmiany bywały głębokie, co nie znaczy, że zawsze głęboko przemyślane.

Poza stabilnością dobre prawo powinno mieć też kilka innych cech. Powinno być np. spójne, jednoznaczne, zrozumiałe, zgodne z zasadami techniki legislacyjnej, skuteczne... Czy polska ustawa o ochronie przyrody spełnia choć jedno z tych kryteriów?

Ustawa jest niespójna wewnętrznie. Te same pojęcia w różnych artykułach oznaczają coś innego. Podobne zagadnienia (np. ograniczenia w posiadaniu i obrocie okazami niektórych gatunków) są w różnych częściach tego aktu regulowane odrębnie i odmiennie, powodując, że np. na niektóre czynności trzeba zdobywać po kilka zezwoleń od kilku różnych organów. Brak także spójności z wieloma innymi ustawami (np. z prawem łowieckim, ustawą o rybactwie śródlądowym, o ochronie zwierząt). Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał już kilka wyroków wskazujących na niezgodność omawianej ustawy z prawem wspólnotowym, dalsze sprawy są w toku, a wiele innych sprzeczności nie było jeszcze analizowanych przez Trybunał.

O zrozumiałości i jednoznaczności przepisów ustawy nie będę się rozwodził. „Koń jaki jest – każdy widzi”. Najtęższe umysły prawne, pisząc komentarze do ustawy, interpretują niektóre przepisy znacząco odmiennie, a organy i tak przyjmują swoje, często zupełnie inne, nie zawsze jednolite wykładnie. Na niezgodności różnych zapisów z zasadami techniki prawodawczej zwracam uwagę w tym dziale niemal w każdym numerze Magazynu, a i tak ledwo musnąłem głębokie pokłady legislacyjnych potworków tkwiące w tym akcie. A skuteczność? Jak ustawa może być skuteczna, jeśli wraz z nakładaniem na różne organy obowiązków nie daje narzędzi do ich realizacji, nie wskazuje źródła środków na ich wykonywanie, ani sankcji za ich niedopełnienie??? Nie ma w Polsce organu egzekucyjnego jednoznacznie odpowiedzialnego za przestrzeganie tych przepisów (jakiejś inspekcji ochrony środowiska czy choćby wydzielonych, wyspecjalizowanych wydziałów policji). W rezultacie – nikt nie poczuwa się do obowiązku kontroli przestrzegania znacznej części przepisów. Podczas konferencji podsumowującej aktualne problemy ochrony przyrody w Polsce, zorganizowanej w październiku 2013 r. przez Polską Akademię Nauk i Państwową Radę Ochrony Przyrody, brak egzekucji większości przepisów był podkreślany przez niemal wszystkich prelegentów.

Przede wszystkim jednak czytelnik ustawy może odnieść wrażenie, że brak w niej jakiejkolwiek jednolitej myśli przewodniej. No... może znajdzie kilka idei, które przeplatają się przez większość grup przepisów. Na przykład: „gdy jakieś działanie może być kosztowne, pisać o możliwości, a nie o obowiązku jego podejmowania”.

Zgoda – jeśli wczytamy się głębiej i znamy dobrze historię rozwoju polskiego systemu ochrony przyrody, to znajdziemy w ustawie jego istotne pozostałości. Również śledząc uważnie wszystkie zmiany, nie można ich w czambuł krytykować. Część była słuszna. Niektóre sami proponowaliśmy. Są też liczne zmiany, których cel i założenie były chwalebne, a jedynie wykonanie do... niczego. Czasami błędy i niespójności wynikają z ingerencji posłów w przedłożony sejmowi projekt. Jednak chyba częściej są efektem braku należytego wsparcia pracowników merytorycznych ministerstwa lub Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska proponujących kierunki zmian przez służby prawne tych organów lub przez Rządowe Centrum Legislacji odpowiedzialne za przekucie tych pomysłów w konkretne artykuły i ustępy aktów prawnych.

Skoro jest tak źle, jaka jest gwarancja, że nowa ustawa nie powtórzy wszystkich starych błędów i nie doda nowych? Cóż! Nie ma takiej pewności. Dlatego nie uważam, że ze zmianą należy się spieszyć, ani że należy do niej dążyć za wszelką cenę i na każdych zasadach. Ale jeśli się nie spróbuje, to na pewno się nie uda! I będzie tylko gorzej. Postulat nowej ustawy nie oznacza też, że trzeba zasadniczo zmienić obecnie obowiązujący system. Przeciwnie – należy przeanalizować, które rozwiązania się sprawdzają i pozostawić je, jedynie porządkując i zapewniając warunki jeszcze lepszego funkcjonowania.

W moim przekonaniu należy w pierwszej kolejności powołać zespół ekspertów, który przeanalizuje mocne i słabe strony poszczególnych grup przepisów. Może być on oparty na Państwowej Radzie Ochrony Przyrody, wzmocnionej jednak praktykami z poszczególnych analizowanych dziedzin, prawnikami, przedstawicielami organów odpowiedzialnych za wdrażanie poszczególnych przepisów, organizacjami pozarządowymi itp. Zespół powinien pracować w grupach tematycznych, które przeanalizują poszczególne zagadnienia, ale następnie powinien wypracować propozycje całościowe, harmonizujące poszczególne rozwiązania (np. jednolite systemy odpowiedzialności organów czy kontroli przestrzegania przepisów). Propozycje te powinny być poddane szerokim konsultacjom, a ich wyniki – ponownej analizie. Kolejnym etapem powinno być opracowanie przez niewielki zespół (z udziałem prawników o doświadczeniu legislacyjnym) projektu ustawy, konsumującego przyjęte założenia merytoryczne. Projekt powinien znów podlegać szerokim i poważnie traktowanym konsultacjom. Dopiero wersja uwzględniająca wynik takich konsultacji może trafić do sejmu (jako projekt rządowy, poselski, prezydencki lub od biedy obywatelski). Nie powinno się to zdarzyć wcześniej niż po następnych wyborach parlamentarnych, aby sejm mógł się zająć ustawą spokojnie, bez presji czasu związanej z nadchodzącymi wyborami. Powiedzmy – przygotowanie projektu w latach 2014–2015, prace parlamentarne w roku 2016. Jeśli jednak chcielibyśmy mieć od 2017 roku uporządkowane przepisy ochrony przyrody, to prace trzeba by zacząć już teraz. Inaczej znów będzie na szybko i byle jak, czyli cały wysiłek okaże się bez sensu.

Warto się zastanowić, czy liczba i złożoność zagadnień normowanych obecnie przez ustawę o ochronie przyrody nie kwalifikuje tego aktu do podzielenia na kilka mniejszych, tematycznych. Mogłyby to być np.:
– ustawa Prawo ochrony przyrody regulująca zagadnienia ogólne (organizacja i kompetencje organów, procedury kontrolne, uprawnienia służb, przepisy karne itp.);
– ustawa o ochronie i zarządzaniu gatunkami (dotycząca gatunków zagrożonych, chronionych na podstawie różnych przepisów, w tym międzynarodowych, obcych, inwazyjnych, niebezpiecznych, dziko żyjących użytkowych, rodzimych mogących powodować szkody i pozostałych, a także regulująca ochronę ex situ i funkcjonowanie ogrodów zoologicznych i botanicznych, arboretów, palmiarni, azyli itp.);
– ustawa o ochronie siedlisk i krajobrazów (obejmująca m.in. powierzchniowe i obiektowe formy ochrony przyrody i krajobrazu, w tym obszary Natura 2000, a także kształtowanie i ochronę zieleni zorganizowanej).

Podział ustawy i, co ważne, wyłączenie niektórych zagadnień szczegółowych do rozporządzeń nie są niezbędne. Z jednej strony ułatwiałyby jednak ogarnięcie niektórych zagadnień przez użytkowników prawa, z drugiej – zwiększały możliwość dostosowywania niektórych regulacji do aktualnej sytuacji, bez ciągłego grzebania w akcie wyższego rzędu.

Oczywiście, jeśli chce się osiągnąć dobry efekt, to takich prac nie da się przeprowadzić za darmo. Zaangażowanie ekspertów, w tym prawników, musi kosztować. Nie chodzi jedynie o wynagrodzenia, ale i o organizację spotkań, warsztatów, konsultacji. A gdy ustawa powstanie – potrzeba środków na porządne kampanie informacyjne w społeczeństwie, szkolenie służb i organów, wprowadzanie w życie nowych rozwiązań... Warto uwzględnić to w powstającym obecnie krajowym programie ochrony i zrównoważonego użytkowania różnorodności biologicznej, a na jego podstawie – w planach finansowych i priorytetach Narodowego Funduszy Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz budżecie Ministerstwa Środowiska.



Tekst i zdjęcie: Andrzej Kepel

Mamy już 20 lat!

20-lecie Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra” to także jubileusz Magazynu Przyrodniczego SALAMANDRA. Aż trudno uwierzyć, że nasze czasopismo istnieje już tak długo. Taka rocznica zobowiązuje!

Początkowo redakcja Biuletynu PTOP „Salamandra” dysponowała jedynie połową biurka. Na zdjęciu pierwszy Redaktor Naczelny – Sławomir Michalak – składa nr 1/1995

Początkowo redakcja Biuletynu PTOP „Salamandra” dysponowała jedynie połową biurka. Na zdjęciu pierwszy Redaktor Naczelny – Sławomir Michalak – składa nr 1/1995
Fot. Andrzej Kepel

Pierwszy, a właściwie zerowy numer, który ukazał się w październiku 1993 roku wraz z narodzinami nowej organizacji społecznej, w najmniejszym stopniu nie przypominał wydawnictwa, które możemy oglądać obecnie. Była to zwyczajna kartka A4 złożona na pół, na której, za pomocą domowej drukarki, zaprezentowało się nowo powstałe Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”. Pierwszy numer drukowany już profesjonalnie w poręcznym formacie B5 pojawił się rok później. Jego objętość również nie była imponująca (16 stron plus okładka), ale znalazły się w nim już artykuły przyrodnicze i relacje z pierwszych poważnych działań Towarzystwa. Czyli zapoczątkowaliśmy formułę, którą kontynuujemy do dziś. Aż do roku 2002 był to czarno-biały Biuletyn z kolorową okładką, dostępny głównie dla członków i sympatyków Towarzystwa, jednak wysoko oceniany pod względem merytorycznym, edukacyjnym i edytorskim.

Osoby odpowiedzialne za formę i kształt czasopisma zmieniały się kilkukrotnie w pierwszych latach pracy Redakcji. Pierwszym redaktorem naczelnym (1994–1995) był Sławomir Michalak, następnie obowiązki te przejęła Magdalena Szczepanik-Janyszek (1995–1998). Po niej przez pięć lat (1999–2003) Biuletyn prowadził prezes Towarzystwa – Andrzej Kepel. Obowiązków edytorskich nie dało się pogodzić z prowadzeniem rozwijającej się organizacji, która zaangażowała się wówczas m.in. w prace nad tworzeniem sieci Natura 2000 w Polsce. Trzeba było zwerbować kogoś nowego do pomocy. Coraz szerszy dostęp do komputerów i Internetu ułatwił to zadanie. Na stronie Towarzystwa zostało zamieszczone ogłoszenie o pracy w Redakcji SALAMANDRY. Trafiłam na nie zupełnym przypadkiem, dokładnie w niedzielę 13 stycznia 2002 roku, po raz pierwszy wchodząc na tę stronę (korzystanie z dobrodziejstw Internetu ograniczało się wtedy głównie do szybkiego przesyłania poczty elektronicznej, żeby nie płacić zbyt wysokich rachunków telefonicznych). Wcześniej, będąc już członkinią Towarzystwa, zaczytywałam się ciekawymi, z ogromną pasją pisanymi artykułami w Biuletynach. Poczułam, że to może być właśnie to, czego szukam − połączenie zainteresowań przyrodniczych z fascynacją mową ojczystą. Nie było to jednak takie proste. Najpierw musiałam stanąć w szranki z kilkudziesięcioma innymi osobami chętnymi na to stanowisko, a na rekrutację obok standardowej rozmowy kwalifikacyjnej składał się też rodzaj egzaminu. Zawsze sceptycznie nastawiona do swoich możliwości i umiejętności, do końca nie wierzyłam, że uda mi się tę bitwę zwyciężyć. A jednak!

Cała redakcja naszego czasopisma mieści się w zasadzie na jednym biurku. Na zdjęciu obecna Redaktor Naczelna - przygotowuje numer jubileuszowy

Cała redakcja naszego czasopisma mieści się w zasadzie na jednym biurku. Na zdjęciu obecna Redaktor Naczelna - przygotowuje numer jubileuszowy
Fot. Ewa Olejnik

Pierwsze kroki w pracach redakcyjnych stawiałam podczas przygotowywania ostatniego i jednocześnie łączonego numeru Biuletynu 1–2/2002 (16). W roku 2003, zdopingowani pierwszą okrągłą rocznicą 10-lecia Towarzystwa, postanowiliśmy zmodyfikować formę czasopisma, dostosowując ją do zmieniających się możliwości edycyjnych i wymagań czytelników, a więc znacząco uatrakcyjnić nasze wydawnictwo przy zachowaniu poprzedniego formatu i wysokiego poziomu merytorycznego. Pod koniec roku 2003 półrocznik o nazwie SALAMANDRA Magazyn Przyrodniczy został zarejestrowany w sądzie. Odtąd dwa razy do roku ukazuje się jako w pełni kolorowe czasopismo o zasięgu ogólnopolskim. Od 2004 roku już pod moimi skrzydłami jako redaktora naczelnego. Szybko się przekonałam, że pozornie spokojne zajęcie, jak wydawanie czasopisma, w rzeczywistości wymaga ogromnego wysiłku i współpracy z wieloma podmiotami – zaczynając od autorów, przez korektorów, grafików, drukarnie, a kończąc na sponsorach. Wiele osób nie może uwierzyć, że cała Redakcja naszego czasopisma mieści się w zasadzie na jednym biurku i dzieli pokój z Programem „Suseł” oraz stanowiskiem ogólnobiurowym.

Nasze czasopismo od samego początku tworzą ludzie kochający przyrodę i niejednokrotnie równocześnie zaangażowani w jej ochronę. Artykuły do SALAMANDRY pisane są przez specjalistów z różnych dziedzin nauk przyrodniczych, co zapewnia ich poprawność merytoryczną. Teksty te są następnie redagowane przez osoby o dużym doświadczeniu w popularyzowaniu wiedzy przyrodniczej, by zapewnić ich przystępność także dla młodzieży i osób bez wykształcenia przyrodniczego.

Wraz z upływającym czasem i rodzącymi się nowymi pomysłami, na miarę zdobywanych środków (a właściwie wbrew ich stałemu niedostatkowi), zmieniała się strona edycyjna i szata graficzna. Przez wiele lat teksty i zdjęcia były nam nieodpłatnie udostępniane przez autorów, a znaczna część prac redakcyjnych miała charakter wolontariacki. Do dnia dzisiejszego z niemożliwością graniczy zdobycie środków na honoraria autorskie − żaden fundusz nie chce płacić za pracę twórczą... A bez milionów na kampanię reklamową sprzedaż rośnie bardzo powoli (choć tendencja wzrostowa jest stała).

Przykłady okładek naszego czasopisma począwszy od zerowego numeru

Przykłady okładek naszego czasopisma począwszy od zerowego numeru

W miarę zmieniającej się rzeczywistości politycznej i gospodarczej w naszym kraju zmieniał się również stosunek do niezależnych organizacji. Także PTOP „Salamandra” stopniowo wypracowywało sobie dobrą markę. W drugiej połowie 2009 roku nastąpił kolejny przełom. Magazyn zmienił układ treści i szatę graficzną, a także format na popularniejszy – A4. Od tego czasu dość regularnie zwiększa swoją objętość, podając nie tylko więcej informacji, ale i zdjęć najlepszych fotografów przyrody. Obecny numer jest wyjątkowy, bo jubileuszowy, a więc bogatszy o artykuły wspominkowe, dotyczące działań naszego Towarzystwa na przestrzeni 20 lat. Kolejne będą o tę część uboższe.

Nasze czasopismo stanowi cenną, wykorzystywaną przez wielu nauczycieli pomoc dydaktyczną (obecnie prenumerata obejmuje co najmniej 1800 szkół). Kolportowane jest też podczas różnego rodzaju spotkań i konferencji. Część nakładu rozsyłana jest do członków PTOP „Salamandra” oraz prenumeratorów indywidualnych, jak również sprzedawana w księgarniach i kioskach. Znajdziemy je też na półkach głównych bibliotek w całej Polsce.

Jako coraz bardziej popularne medium Magazyn zauważany jest również przez wydawców publikacji drukowanych i multimedialnych oraz organizatorów różnych imprez, którym potrzebne jest nasze medialne wsparcie i współpraca przynosząca obopólne korzyści promocyjne.

Mamy nadzieję, że w kolejnym dziesięcioleciu uda nam się zdobyć trwałe środki na poszerzenie składu Redakcji, promocję w środkach masowego przekazu i zwiększenie częstotliwości ukazywania się poszczególnych numerów. Marzymy o tym, by stać się kwartalnikiem...

Zanim to nastąpi, zapraszamy na małą wędrówkę przez 20 lat działalności PTOP „Salamandra”, a korzystając z wyjątkowej okazji, jaką jest okrągły jubileusz, chcielibyśmy podziękować wszystkim autorom i wolontariuszom, którzy wspierali nas przez te wszystkie lata swoją pracą.



Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Szepty kamczackiej przyrody

Żyjemy tylko po to, aby odkryć piękno.
Wszystko inne jest jedynie sztuką oczekiwania.
Khalil Gibran

Na Dalekim Wschodzie Rosji leży kraina, gdzie ziemia się trzęsie, a z jej gorącego wnętrza tryskają gejzery, parują fumarole i chlapią błotne race. Kraina, gdzie zawsze gdzieś na horyzoncie, w niesamowicie przejrzystym powietrzu, zobaczymy wierzchołek jakiegoś wulkanu, najczęściej ośnieżonego, a nierzadko dymiącego. Kraina, gdzie przez tundrę, zarośla kosówkowo-olchowe i brzozowe lasy, wędrować można kilometrami, nie spotykając żadnego człowieka. Kraina, gdzie najczęściej widywanym dużym ssakiem jest niedźwiedź – objadający się jagodami w tundrze krzewinkowej lub uganiający się za łososiami zmierzającymi na tarło do jednej z tutejszych rzek. Kraina, gdzie przyroda rządzi się sama, prezentując swe niewysłowione piękno, pierwotność i dzikość... Tym miejscem jest Kamczatka.

Na początku października wulkan Goriełyj pokrywa już śnieg

Na początku października wulkan Goriełyj pokrywa już śnieg

Rosyjska ruletka podróżnicza

Spędzić na Kamczatce jesień, kiedy syberyjska przyroda wybucha feerią barw... to było moje wielkie przyrodnicze marzenie. Rozpocząłem zatem starania, nie wiedząc, że będzie to swoista rosyjska ruletka. Kiedy zdobyłem już kontakt do Timofieja – osoby pracującej w „zarządzie obszarów chronionych” Kamczatki – i zaproszenie na pobyt w Kronockim Zapowiedniku (czyli tamtejszym parku narodowym), wydawało się, że cel jest na wyciągnięcie ręki. Wtedy jednak zadziałała przyroda – w Dolinie Gejzerów zeszła lawina błotna, zasypując kilka z nich i wstrzymując okresowo ruch turystyczny w tym rejonie. W następnym roku w kwietniu miałem już telefonicznie omówiony pobyt i... nastąpiła cisza w eterze.

Dopiero w sierpniu, kiedy już właściwie kolejny rok spisałem na straty, odezwał się mój kamczacki kontakt, informując z błogim spokojem, że jeśli nie jest za późno, to mogę przyjechać we wrześniu... Pomyślałem: może to jedyna okazja? W tydzień załatwiam wizę i bilet, bynajmniej nie po promocyjnej cenie, i wyruszam w podróż z horrendalnie długimi przesiadkami (dość powiedzieć, że moja podróż powrotna trwała – bagatelka! – czterdzieści sześć godzin). Niestety kontakt z Timofiejem znowu się urywa, lecę więc w ciemno. Ląduję na Kamczatce, czekam na bagaż, odbieram go i... wtedy dzwoni Timofiej, który informuje mnie, że właśnie powrócił z interioru Kamczatki. Czary? Nie, po prostu rosyjska ruletka!

Turkusowe jezioro w kraterze wulkanu Mały Semiaczyk

Turkusowe jezioro w kraterze wulkanu Mały Semiaczyk

Wulkany na łososiu

Półwysep Kamczatka położony jest na samym krańcu wschodniej Rosji. Kształtem przypomina łososia o ogonie zaczepionym o kontynent azjatycki, a głowie skierowanej ku Wyspom Kurylskim i Japonii. Od zachodu oblewają go wody Morza Ochockiego, od wschodu – Morza Beringa będącego częścią Pacyfiku. Długość półwyspu to imponujące tysiąc dwieście kilometrów, co odpowiada odległości między Warszawą a Moskwą. Na rozległym terytorium półwyspu, większym niż powierzchnia Polski, żyje zaledwie 360 tysięcy mieszkańców, z tego większość w stolicy – Pietropawłowsku Kamczackim. Na tym odludziu nie ma rozbudowanej sieci dróg, nie ma nawet drogowego połączenia z resztą kontynentu, co oznacza, że dostać się tu można jedynie drogą morską i powietrzną. Zdecydowanie samolot jest najczęstszym środkiem transportu na półwysep.

W krajobrazie Kamczatki wyróżniają się dwa łańcuchy górskie – na zachodzie i w centrum półwyspu leży Średni Grzbiet, a na wschodzie – Wschodni Grzbiet. Pomiędzy nimi znajduje się obniżenie, w którym płyną dwie rzeki: na północny wschód – Kamczatka (najdłuższa rzeka półwyspu), a na południowy zachód – Bystra. Półwysep ma zróżnicowaną linię brzegową. Zachodnie wybrzeże jest płaskie. Przylega do niego szeroki pas bezleśnych nizin z tundrą i bagnami. Natomiast wschodnie wybrzeże półwyspu jest bardzo strome, z licznymi cyplami i zatokami. Nad największą zatoką – Awaczyńską – leży stolica tej krainy.

W tutejszym pejzażu najsilniej przyciągają wzrok wulkany. Kamczatka leży na „pacyficznym pierścieniu ognia” – pasie rowów oceanicznych i wulkanicznych łańcuchów górskich skupiającym ok. 90% wszystkich wulkanów ziemi. Na całym półwyspie znaleziono ponad sto pięćdziesiąt wulkanów, z czego dwadzieścia dziewięć uważanych jest za czynne. Do najbardziej aktywnych należą: na południu – Gorieły i Mutnowski, w centralnej Kamczatce – Uzon, Karymski i Awaczyński, a na północy – Siwelucz, Bezimienny, Płaski Tołbaczik i najwyższy czynny wulkan Eurazji – Kluczewska Sopka (4750 m n.p.m.).

Delta Żupanowki przy Oceanie Spokojnym

Delta Żupanowki przy Oceanie Spokojnym

Skutkiem wielkiej aktywności tektonicznej i wulkanicznej tego obszaru jest występowanie gejzerów, gorących źródeł, wulkanów błotnych i fumaroli. Do całego obrazu Kamczatki należy jeszcze dodać czternaście tysięcy krystalicznie czystych rzek i potoków, wiele jezior, czterysta lodowców, dwieście źródeł mineralnych. Tutejszy klimat jest ostry, z zimą trwającą od października do maja, z temperaturami sięgającymi -35 stopni Celsjusza i opadami śniegu zbliżającymi się do dwóch metrów. Jest także wietrzny i deszczowy, z opadami dochodzącymi do dwóch i pół tysiąca milimetrów rocznie. Charakterystyczne jest występowanie tu cyklonów trwających najczęściej trzy dni.

Milion hektarów dzikiej przyrody

Siedzę w helikopterze i lecę do Doliny Gejzerów – perły kamczackiej przyrody. Ponadgodzinny lot dostarcza niesamowitych wrażeń. Moje oczy skanują milion hektarów dzikiej przyrody – krajobrazu nietkniętego ręką człowieka! A to tylko cząstka kamczackiej krainy. Czy może być coś piękniejszego dla duszy przyrodnika? Dobrze, że lecę wysoko, w nieco rozrzedzonym powietrzu – to na pewno spowalnia mój mimowolny oczopląs... Przykuty do okna chłonę oszałamiające widoki: fantazyjnie rzeźbione ręką natury górskie zbocza, kolorowe skały i kolorowa naga ziemia na stokach, lasy brzozowe i pojedyncze brzozy porozrzucane po tundrze krzewinkowej, w której pstrzy się około trzydziestu gatunków krzewinek z rodziny wrzosowatych, krzaczaste zarośla kosodrzewiny i olszy wspinające się pasami na grzbiety gór. I oczywiście wulkany..., a zwłaszcza dymiący – nieprzerwanie od 1996 roku – wulkan Karymski, o kształcie regularnego stożka pokrytego gęstym płaszczem wulkanicznych popiołów, z polami zastygłej lawy u podnóża.

Kiedy przelatuję nad kalderą wulkanu Mały Siemiaczyk z błyszczącym turkusowym jeziorem w środku, tracę poczucie rzeczywistości. A lot trwa... nad dzikimi meandrującymi rzekami, ich deltowymi ujściami i nad Oceanem Spokojnym z czarnymi od wulkanicznych popiołów plażami i skalistymi wyspami. Czy to wszystko istnieje naprawdę, czy tylko w mojej wybujałej wyobraźni? Z zadumania wybudza mnie lądowanie helikoptera. A więc to prawda!

W Dolinie Gejzerów – jednym z siedmiu Cudów Rosji

W Dolinie Gejzerów – jednym z siedmiu Cudów Rosji

Dolina witraży

Ląduję w sercu Kronockiego Zapowiednika – najcenniejszego obszaru chronionego na Kamczatce. Ochroną objęto go już w 1882 roku, przy znaczącym udziale naszego rodaka – zesłańca z musu, przyrodnika z pasji – Benedykta Dybowskiego. Obecnie jest tu rezerwat biosfery o powierzchni dwadzieścia trzy razy większej niż powierzchnia wszystkich naszych parków narodowych, czyli znowu magiczne milion hektarów. A dokładnie wylądowałem w Dolinie Gejzerów zaliczanej do jednego z siedmiu cudów Rosji. To także jeden z pięciu największych obszarów z gejzerami na świecie, obok amerykańskiego Parku Narodowego Yellowstone, chilijskiego El Tatio, Islandii oraz Wyspy Północnej w Nowej Zelandii. Wyobrażam sobie, co musiała czuć rosyjska geolożka – Tatiana Ustinowa, kiedy z pokładu helikoptera odkrywała tę niewysłowionej urody dolinę w 1941 roku.

Możliwość spędzenia kilku dni w Dolinie Gejzerów i fotografowania jej „sam na sam”, poza godzinami odwiedzin wycieczek, uważam za wielkie dobrodziejstwo losu. Dwadzieścia kilka gejzerów skupionych na sześciu kilometrach doliny rzeki Gejzernej można co prawda obejść w ciągu dobrej godziny, ale to nie to samo, co przebywanie wśród nich samemu, np. gdy zapada zmierzch. Wtedy to fontanny wrzącej wody wyrzucane wysoko w niebo i przedłużane w słupy pary wodnej, przy dźwiękach niczym z kuźni Hefajstosa i zapachu piekielnej siarki tworzą klimat, jak z czasów, gdy powstawała Ziemia...

Niezatarte wrażenia pozostały także w mojej pamięci z samotnej całodniowej wycieczki po dolinie, kiedy to syciłem wzrok witrażami. Tak nazywają Rosjanie skały z kolorowymi naciekami na zboczach Doliny Gejzerów, o różnych odcieniach czerwieni, żółci i brązów, usiane gorącymi źródłami i odkładanym przez wody gejzerów minerałem – gejzerytem. A już niemal zmysłową rozkosz powodował dotyk czerwonej ziemi – miękkiej i tak gorącej, że nic na niej nie rośnie, nawet mchy.

Wulkan błotny w kalderze Uzon

Wulkan błotny w kalderze Uzon

Piekło – czyściec – Uzon

Lecąc na Kamczatkę, miałem w zasadzie jeden wyśniony pejzaż przed oczyma. I bynajmniej nie była to Dolina Gejzerów, ale... barwna jesień w kalderze czynnego wulkanu Uzon! Właśnie tam najbardziej chciałem się znaleźć. Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania – dziesięć dni na Uzonie to do dziś mój najpiękniejszy plener fotograficzny. Tak mogłoby być w przyrodniczym niebie...

Otóż na dnie ogromnej kaldery (9×12 km), odległej od Doliny Gejzerów o jakieś szesnaście kilometrów, znajduje się około tysiąca „istoczników” – miejsc wydobywania się na powierzchnię ziemi różnych form aktywności wulkanicznych. Są tu gorące źródła tryskające wodą lub wręcz bulgocące wrzątkiem, dymiące wyziewami fumarole i wulkany błotne, których wypływy z lubością starałem się „zamrozić” za pomocą aparatu w abstrakcyjne rzeźby. Wzrokowym doznaniom towarzyszą syczenia, bulgotania i wszechpanujący zapach siarkowodoru. W niektórych źródłach można trafić na zbiorowiska prymitywnych bakterii, podobne do tych, które tworzyły się przed miliardem lat, kiedy na Ziemi powstawało życie. Można tu niemal dotknąć prapoczątków...

To, co definiuje piękno kaldery, to porastająca ją tundra. Jesienią, tutejsze bogactwo krzewinek z rodziny wrzosowatych, maluje pejzaż odcieniami czerwieni, karminu, amarantu i fioletu. Do tego dochodzi zestaw żółci – tych od drzewiastych i krzewiastych brzóz oraz tych od turzyc. Kontemplowanie tego piękna z krawędzi kaldery to swoista modlitwa przyrodnika. Czasami prośby zostają wysłuchane i nad wulkanem przeleci jakiś większy ptak. Ja miałem okazję widzieć między innymi białozora (Falco rusticolus), który niczym wielki biały gołąb z krzykiem przeciął przestrzeń powietrzną kaldery.

Przemierzając dno wulkanu, korzystałem z długich gumowych butów, w których łatwo było przekraczać liczne tu strumienie i chodzić po polach termalnych, chociaż dłuższe fotografowanie na tych drugich kończyło się czasami „paleniem gumy”. Woda skrapiała mnie także z góry i to przez większość moich uzonowych dni. Jednak te deszcze były dla mnie prawdziwym darem losu, bowiem dodatkowo nasycały barwy kaldery.

Kiedy niedźwiedź „stawia drabinę”, oznacza to, że chce się zorientować w otoczeniu

Kiedy niedźwiedź „stawia drabinę”, oznacza to, że chce się zorientować w otoczeniu

Ursus golubicus

Moim największym marzeniem, jako czciciela dzikiej przyrody, było fotografowanie niedźwiedzi w kolorach kamczackiej jesieni. To przede wszystkim dla nich poleciałem na drugi koniec globu. Wielką inspiracją była dla mnie wspaniała książka Andrieja Nieczajewa „Kamczatka. Półwysep niedźwiedzi”. Przed wyjazdem przeczytałem ją w rosyjskim oryginale i to... pięć razy. Kamczacka populacja niedźwiedzia brunatnego (Ursus arctos beringianus) szacowana jest na dziesięć tysięcy osobników i jest największą w Eurazji, a drugą w świecie po alaskańskiej. W wielu miejscach Kamczatki niedźwiedzie spotkać można latem i jesienią nad rzekami. Polują one na łososie ciągnące na tarło w górę rzek.

W kalderze wulkanu Uzon nie ma rzek łososiowych, ale jest za to rozległa tundra, w której dominuje borówka bagienna zwana pijanicą, a po rosyjsku „gołubiką”. Kiedy dojrzeje gołubika, niedźwiedzie objadają się w zapamiętaniu prawie wyłącznie jej soczystymi owocami, istne „Ursus golubicus”. Na takie tematy fotograficzne ukierunkowane były moje wędrówki w kalderze. Poruszałem się tam głównie samotnie, czasami korzystając z towarzystwa jednego z dwóch uzbrojonych rangersów, zwanych tu inspektorami. Znajomość języka rosyjskiego sprawiła, że miałem z nimi dobry kontakt, zwłaszcza z Siergiejem. To właśnie z nim przeżyłem swoje najbliższe spotkanie z niedźwiedziami...

Był wczesny ranek, słońce już zajrzało do kaldery i wprost oślepiało swym blaskiem. Nie tylko nas, także niedźwiedzicę z trójką młodych. Może dlatego podeszła do nas tak blisko? Zatrzymaliśmy się trzydzieści kroków od niej, ale ona, idąc w kierunku niskiego słońca, zmniejszyła ten dystans jeszcze o połowę! Siergiej szepnął, że jest już skrajnie niebezpiecznie, bo niedźwiedzica może być przy nas w ciągu dwóch sekund. Spytałem więc: „Co robimy? Wycofujemy się?”. Siergiej uśmiechnął się szelmowsko i odpowiedział: „Nie. Fotografuj!”. Mimo że miałem wówczas w myślach opisy tragicznych śmierci spowodowanych atakiem niedźwiedzi na Kamczatce – japońskiego fotografa przyrody Michio Hoshino, a także rosyjskiego fotografa i badacza niedźwiedzi Witalija Nikołajenki – zawierzyłem Siergiejowi i... poszedłem na całość – do pięćsetki [obiektyw o ogniskowej 500 mm – przyp. red.] podłączyłem dwukrotny konwerter i zrobiłem serię niedźwiedzich portretów. Po chwili niedźwiedzica odeszła...

Rodzina niedźwiedzi przemierza pola termalne kaldery wulkanu Uzon

Rodzina niedźwiedzi przemierza pola termalne kaldery wulkanu Uzon

Ocean ciemnych plaż

Po powrocie do miasta robię wycieczki po okolicy. Jednym z celów jest Ocean Spokojny. Dojeżdżam autobusem do peryferii miasta i kilkugodzinnym marszem przez rozległy brzozowy las podszyty kosówką kieruję się w stronę wielkiej wody. Przed sobą widzę świeże ślady niedźwiedzia. Więc nie jestem tu sam! Tropem miszki dochodzę do oceanu. Idąc czarną od popiołu wulkanicznego plażą, docieram do jego brzegu i wędruję pomiędzy wielkimi stadami mew. W oddali widać skaliste wyspy z ptasimi koloniami. Teraz, z początkiem jesieni, są tu tylko kormorany i mewy. Rozstawiam statyw i robię kilka zdjęć. Znużony i ukołysany szumem oceanu zasypiam pod skałą. Nagle budzę się, jakby ktoś mnie szturchnął i... widzę bielika olbrzymiego (Haliaeetus pelagicus) lecącego nad bezmiarem wód! W drodze powrotnej czuję w zaroślach zapach niedźwiedzia. Po chwili na swojej ścieżce spostrzegam jego świeżutkie ślady. Tym razem wiodą mnie w kierunku odwrotnym, tak jakby niedźwiedź dyskretnie wyprowadzał mnie z tej dziczy...

Krótsze wycieczki odbywam nad ogromną Zatokę Awaczyńską, o której Rosjanie powiadają, że może pomieścić wszystkie okręty świata. To nad nią leży stolica regionu – Pietropawłowsk Kamczacki. Wędrując brzegami zatoki, obserwuję bujające się na falach mewy, płatkonogi, kaczki kamieniuszki i foki. Docieram do malowniczych odludnych skał stromo opadających ku zatoce. To znakomite miejsce na kontemplację zachodów słońca z widokiem na urokliwy wulkan Wiluczyński.

Trudno oprzeć się czarowi hipnotyzującego spojrzenia niedźwiedzia

Trudno oprzeć się czarowi hipnotyzującego spojrzenia niedźwiedzia

Zima jesienią

Najdłuższą wycieczkę odbywam na czynny wulkan Gorieły. Jedziemy tam terenówką z poznanymi wcześniej Andriejem i Oksaną. U podnóża wulkanu zostawiamy samochód i robimy przerwę na posiłek; jeszcze na czarnej ziemi. Potem, już po śniegu, idziemy kilkaset metrów w górę (na Kamczatce zima jest już jesienią). Z pozoru to zwykły trekking, ale nie jestem na niego przygotowany. Obciążony sprzętem fotograficznym, co rusz ślizgam się na zmrożonym śniegu. Ale w końcu osiągam krawędź pierwszego krateru z zamarzniętym jeziorem na dnie czeluści. Idziemy dalej w stronę drugiego krateru. Nagle napływa gęsta mgła, a wiatr dokładnie zawiewa ślady idących przede mną przewodników. Widoczność spada do trzech, czterech metrów. Zastanawiam się, czy nie zawrócić. Ale nie, idę na wyczucie, starając się trawersować stok lekko poniżej krawędzi wulkanu. Po pewnym czasie mgła częściowo ustępuje, a ja docieram do krawędzi drugiego krateru. Zostaję wynagrodzony widokiem leżącego na jego dnie turkusowego dymiącego jeziora.

W końcu osiągam również szczyt, gdzie czekają już moi przewodnicy. Odpoczywamy, popijając miejscowym zwyczajem zimne jogurty. Po chwili dochodzi do nas kilkuosobowa wycieczka z Poczty Rosyjskiej. Jeden z „urzędników” trzyma za pazuchą... jamnika. Czy to też lokalny zwyczaj? Nie wiem. Za to szampan i oblewanie udanego wejścia to już na pewno miejscowa tradycja. Latem dochodzi do tego jeszcze jedna – dziewczyny przebierają się na szczycie w kolorowe sukienki (choć widziałem to tylko na zdjęciach).

Moja kamczacka odyseja trwała miesiąc. To stanowczo za mało! Chciałbym tam powrócić. Pociąga mnie imponująca Kluczewska Sopka, rozległe pola lawy wokół Małego Tołbaczika, ptasie kolonie z maskonurem złotoczubym (Lunda cirrhata) i rzeki z polującymi na łososie niedźwiedziami. Chciałbym tam powrócić, żeby po prostu pobyć w tej pięknej rosyjskiej baśni...

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Bobrowicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.bobrowicz.eu
www.szeptyprzyrody.pl

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023