Loy Krathong to jedno z ważniejszych świąt w Tajlandii. Odbywa się około drugiej połowy listopada, gdy księżyc osiągnie pełnię. Święto to stanowi okazję do podkreślenia znaczenia, jakie mają różne żywioły – przede wszystkim woda – dla mieszkańców Syjamu. Zasadnicze obchody odbywają się po zmroku i różnią się nieco regionalnie. Najpopularniejszym obyczajem w tym dniu jest puszczanie na wodę krathongów – przypominających nieco nasze wianki i obowiązkowo zaopatrzonych w zapaloną świeczkę. W niektórych regionach, zwłaszcza na północy, popularne jest też puszczanie „światełek do nieba” – pergaminowych balonów wypełnionych powietrzem rozgrzanym przez podwieszoną pod nimi lampkę.
W roku 2004 święto Loy Krathong spędziłem w górskim Parku Narodowym Doi Inthanon, obejmującym m.in. najwyższe góry Tajlandii. Na polu namiotowym było jedynie kilka tajskich rodzin. Gdy wieczorem obserwowałem, jak puszczają papierowe balony, moją uwagę zwrócił jakiś ruch pod stopami. Po ziemi powoli lazła... gumowa zabawka! Niemożliwe, aby żywe zwierzę tak wyglądało!
Tak naprawdę, to wydawało mi się, że rozpoznałem stwora od razu. Wszak wiedziałem, że tutaj występuje tylko jeden przedstawiciel rodziny salamandrowatych (Salamandridae) – Tylototriton verrucosus. Rodzaj Tylototriton to po polsku traszka krokodylowa lub salamandra krokodylowa. Spotyka się rozmaite nazwy nienaukowe gatunku występującego w Tajlandii. Najczęstsze to salamandra krokodylowa himalajska, birmańska lub czerwonoguza. Niegdyś płaz ten występował dość licznie w górach północnej Tajlandii. Niestety, ze względu na bardzo atrakcyjny wygląd zaczęto go intensywnie wyłapywać do hodowli terraryjnych na całym świecie. Szacuje się, że w szczytowym okresie, na początku lat 90., eksportowano z Tajlandii ponad 10 000 tych salamander rocznie, co doprowadziło do całkowitego wymarcia wielu lokalnych populacji i znaczącego przetrzebienia większości pozostałych. Co prawda obecnie płazy te są objęte w tym kraju ochroną prawną, jednak nadal na giełdy i do sklepów na całym świecie trafiają osobniki schwytane na wolności.
Biorąc pod uwagę rzadkość oraz skryty, nocny tryb życia tego płaza, to niespodziewane spotkanie bardzo mnie ucieszyło. Oczywiście zrobiłem mu kilka zdjęć. Dopiero po powrocie do Polski i uważnym obejrzeniu fotografii okazało się, że sprawa nie jest taka prosta. Systematyka salamander krokodylowych wciąż nie jest ostatecznie ustalona. Obecnie wyróżnia się osiem gatunków z tego rodzaju, przy czym jeden z nich – salamandra krokodylowa wietnamska (T. vietnamensis) – został opisany dopiero w roku 2005. Dziesięć lat wcześniej z prowincji Yunnan w Chinach została opisana salamandra krokodylowa mandaryńska (T. shanjing). Nazwa naukowa pochodzi od chińskich słów: górski (shan) i demon, duch (jing). Rzeczywiście – ten żyjący w górach płaz ma niezwykły, nieco demoniczny wygląd. Z ciemnobrązowym tułowiem kontrastują pomarańczowe: kończyny, ułożone w dwa rzędy brodawki, biegnący wzdłuż grzbietu pasek, ogon i głowa. Gatunek ten ma wyraźnie różnić się od całych ciemnobrązowych, ew. posiadających delikatny czerwonawy wzór T. verrucosus. I tu pojawia się problem. Proszę spojrzeć na zdjęcie napotkanego stwora... Zdecydowanie pasuje do opisu gatunku występującego tylko w Chinach. Po przejrzeniu dostępnych w Internecie zdjęć różnych gatunków salamander krokodylowych też można dojść do jednego wniosku – pasuje tylko salamandra mandaryńska! Po wysłaniu zdjęć do kilku specjalistów otrzymałem sprzeczne odpowiedzi: „To jest na pewno T. shanjing”, „Skoro zdjęcie jest z Tajlandii, to musi to być T. verrucosus”, „Bez okazu dowodowego nie da się gatunku określić”.
Dalsze poszukiwania i konsultacje ze specjalistami z Tajlandii rzuciły na tę zagadkę nieco więcej światła. Okazuje się, że występujące na dość dużym obszarze Azji Południowo-Wschodniej salamandry zaliczane do gatunku T. verrucosus charakteryzują się dużą różnorodnością wyglądu poszczególnych populacji. Niektóre są niemal zupełnie czarne, inne brązowe z czerwonawym wzorem, a spotyka się także podobne do T. shanjing. Niestety – wiedza na temat tej zmienności jest dość nowa i pochodzi najczęściej z analizy okazów trafiających na rynki europejskie lub amerykańskie – zwykle o trudnym do określenia pochodzeniu. Stąd geograficzne rozmieszczenie tych różniących się wyglądem populacji nie jest dokładnie poznane. Jednak coraz częściej pojawiają się głosy, że w ramach tego gatunku trzeba wyróżnić kilka podgatunków, a być może wydzielić jeszcze jeden czy dwa odrębne gatunki. Dla rozwiązania tych wątpliwości konieczne są dalsze badania. Zapewne genetyka pomoże w przyszłości rozstrzygnąć, czy salamandry krokodylowe z Doi Inthanon są podgatunkiem salamander himalajskich, stanowią oderwaną, izolowaną populację salamander mandaryńskich, czy też należy je traktować jako odrębny, inthanoński gatunek.
Na razie więc nie wiem, jaki właściwie gatunek spotkałem. Ale czy to jest takie ważne? Zapewne salamandrom tym jest wszystko jedno, jak je jakieś dwunożne istoty sklasyfikują. Byle dały im w spokoju żyć w górskich, wilgotnych, azjatyckich lasach, a nie chwytały, by ku swej uciesze trzymać w akwariach, często w zupełnie nieodpowiednich warunkach.
Andrzej Kepel
Gdzie i kiedy można spotkać grzyby objęte ochroną gatunkową? Wiosną czy jesienią? Na łące czy w lesie? A może w ogrodzie? Na ziemi czy wysoko na drzewach? Jak wyglądają? Czy wszystkie można jednoznacznie oznaczyć do gatunku? Aby odpowiedzieć sobie na te pytania, zapraszam na małą mikologiczną wyprawę.
W załączniku do rozporządzenia* w sprawie ochrony gatunkowej grzybów znajdziemy około 90 wielkoowocnikowych gatunków, których nie należy zrywać, przenosić, przechowywać, przewozić przez granicę, a przede wszystkim niszczyć ich siedlisk (zobacz: Grzyby – problemy ochrony - SALAMANDRA 1/2007). Żeby bliżej się im przyjrzeć, najlepiej zacząć poszukiwania od początku roku kalendarzowego, gdy całorocznych owocników niektórych gatunków nie skrywa zieleń.
Przez cały rok możemy obserwować jeden z najrzadszych gatunków w Polsce i jednocześnie coraz rzadszy w Europie – pniarka (modrzewnika) lekarskiego (Fomitopsis (Laricifomes) officinalis). Jego jasnoszare, twarde, wieloletnie owocniki rozwijają się na sędziwych modrzewiach. Swoim kopytkowatym kształtem przypominają często spotykanego, niechronionego hubiaka pospolitego (Fomes fomentarius). Pniarek znany jest w Polsce z zaledwie pięciu rezerwatów, a liczba żywych owocników nie przekracza trzydziestu.
Drugim gatunkiem, którego owocniki możemy obserwować przez cały rok, jest pospolitszy pniarek różowy (Fomitopsis rosea). Jego charakterystyczne ciemnobrązowe owocniki o jaśniejszym brzegu i różowych porach wyrastają na drewnie świerków – przede wszystkim w górskich borach i Puszczy Białowieskiej.
Pozostałe gatunki chronione tworzą mniej trwałe owocniki. Niektóre z nich można obserwować zaledwie kilka dni, inne – kilka miesięcy.
Na najnowszej, wydanej w 2006 roku Czerwonej liście grzybów wielkoowocnikowych znajdują się 963 gatunki, które są zagrożone wyginięciem na terenie Polski. W stosunku do taksonów wymienionych na liście, a niepodlegających ochronie gatunkowej, obowiązuje wyłącznie art. 125 ustawy o ochronie przyrody, wprowadzający ogólny zakaz niszczenia bez przyczyny wszystkich roślin, grzybów i zwierząt. Jednak miejsca występowania gatunków z tej listy należałoby otaczać opieką i nie dopuszczać do ich przekształcania.
Po stopnieniu śniegów na rozkładającym się drewnie drzew liściastych możemy spotkać czarkę austriacką
Fot. Jolanta Kozak
Gdy pod koniec lutego lub w marcu topnieją śniegi i zaczyna mocniej przygrzewać słońce, zaczyna się pora roku nazywana przez przyrodników przedwiośniem (zobacz: Fenologiczne pory roku - Biuletyn 1/1997). Przyroda budzi się do życia, zaczyna kwitnąć leszczyna, przebiśniegi, przylaszczki. A grzyby? Trzeba mieć bardzo dużo szczęścia, żeby znaleźć owocniki jednego z najrzadszych w Polsce i jednocześnie najwcześniej pojawiających się gatunków – czareczki długotrzonkowej (Microstoma protracta), znanej z nielicznych, historycznych stanowisk, a w ostatnich latach znalezionej w Wielkopolskim Parku Narodowym. Trudno ją pomylić z innymi gatunkami. Owocnik składa się z kilku kieliszkowatych, jaskrawoczerwonych miseczek z płatowatym brzegiem, o średnicy do 2 cm. Miseczki mają wspólny, stosunkowo długi trzon, który wyrasta ze skleroty (organu przetrwalnikowego, zbudowanego ze zbitych ciasno strzępek grzybni), tworzącej się w sąsiedztwie zagrzebanego w ziemi, zmurszałego drewna. Owocniki czareczki wyrastają od stycznia do marca w lasach liściastych i mieszanych. Dużo częściej spotkać można okazalsze, ale też jaskrawoczerwone czarki austriackie (Sarcoscypha austriaca), do niedawna nieodróżniane od swojego bliźniaczo podobnego gatunku – czarki szkarłatnej (S. coccinea). Z powodu krótkiego, zagłębionego w podłożu trzonu wydaje się, że czarka rośnie na ziemi, ale jest to gatunek rozkładający martwe drewno, a gałęzie i resztki drewna często zagłębione są w podłożu. Spotkać ją można w lasach liściastych i w zaroślach, gdzie rośnie na drewnie olsz, wierzb, klonów, robinii i leszczyny (zobacz: Wiosenne grzybobranie - SALAMANDRA 1/2003 i Grzyby o nietypowych kształtach - SALAMANDRA 1/2004).
Prawie niemożliwe jest odróżnienie obu wymienionych w artykule gatunków czarek tylko po cechach widocznych gołym okiem. Różnią się one przede wszystkim cechami mikroskopowymi. Czarka szkarłatna jest ponadto dużo rzadziej spotykana od czarki austriackiej – rośnie zwykle na drewnie bukowym, dębowym i leszczynowym. Bardzo możliwe, że w Polsce występuje jeszcze jeden gatunek czarki – Sarcoscypha jurana – która wyrasta wyłącznie na drewnie lipowym.
Na przedwiośniu mogą już zacząć się pojawiać owocniki naparstniczki (smardzówki) czeskiej (Verpa (Ptychoverpa) bohemica). Znana z nielicznych stanowisk w Polsce, wykształca zupełnie inne od czarek owocniki. Składają się one z wyraźnego, jasnego trzonu i bardzo silnie pofałdowanej, jasnobrązowej główki o wolnych, odstających od trzonu brzegach, przyrośniętej do niego tylko w górnej części. Spotkamy ją głównie w żyznych, widnych lasach łęgowych, ale też w zaroślach, parkach i zaniedbanych ogrodach.
Kwiecień i początek maja. Wokół nas robi się coraz bardziej kolorowo. Zakwitają pierwiosnki, w sadach kwitną drzewa owocowe, a w lesie czeremchy i borówki. To główny czas owocnikowania grzybów z rodziny smardzowatych. Oprócz smardzówki czeskiej, która zaczęła się pokazywać wcześniej, najłatwiej będzie nam znaleźć smardza stożkowatego (Morchella conica), o owocnikach składających się ze smukłej, stożkowatej główki z ciemnymi, czarniawymi żebrami i pionowo ułożonymi jamkowatymi zagłębieniami. Główka kontrastuje z jasnym, wąskim trzonem i w miejscu przyrastania do trzonu jest wyraźnie od niego szersza.
Smardz stożkowaty jest rzadko spotykany w naturalnych siedliskach, częściej można go znaleźć w ogrodach i na rabatach ściółkowanych korą |
Smardz jadalny często wyrasta w sadach w sąsiedztwie drzew z rodziny różowatych |
Często razem ze smardzem stożkowatym wyrastają owocniki bardzo podobnego (czasem niewyodrębnianego w osobny gatunek) smardza wyniosłego (Morchella elata). Odróżnić go można po krótkiej, stożkowatej główce przyrośniętej do trzonu, który jest prawie tak szeroki jak dolna część główki. W typowo wykształconym owocniku smardza stożkowatego główka jest dłuższa od trzonu, a u smardza wyniosłego wyraźnie krótsza.
Do wczesnowiosennych grzybów chronionych o najokazalszych owocnikach należy smardz jadalny (Morchella esculenta). Jego charakterystyczne owocniki o jasnym trzonie i bardzo silnie pofałdowanej, zazwyczaj miodowobrązowawej główce wyglądają jak zgnieciony plaster miodu rzucony na ziemię. Mogą czasem osiągać imponujące rozmiary – nawet 30 cm wysokości.
Na ziemi, wśród traw wyrasta krążkówka żyłkowana o charakterystycznym zapachu chloru
Fot. Tomasz Krzyszczyk
Od omówionych wyżej gatunków bardzo łatwo można odróżnić smardza (mitrówkę) półwolnego (Morchella gigas = Mitrophora semilibera). Jego krótka, żebrowana, szarobrązowa główka ma wyraźnie wolne brzegi, niezrośnięte z jasnym, białawym trzonem, na którym łatwo dostrzeżemy drobne, jasne ziarenka.
Kolejny przedstawiciel rodziny smardzowatych – naparstniczka stożkowata (Verpa conica) – jest nieco podobny do naparstniczki czeskiej i smardza półwolnego. Jej owocnik też składa się z jasnego trzonu i brązowej główki. Istotną cechą odróżniającą te trzy gatunki jest stopień pofałdowania główki. U naparstniczki stożkowatej główka jest prawie gładka i przypomina naparstek.
Omówione wyżej grzyby z rodziny smardzowatych spotyka się głównie w żyznych lasach liściastych (przede wszystkim łęgowych) i wilgotnych zaroślach, ale niektóre wyrastają też w zadrzewieniach przydrożnych i śródpolnych, sadach i ogrodach. Niektóre gatunki są cenione ze względów smakowych i w krajach, w których nie są objęte ochroną, zbiera się je do celów kulinarnych.
Naparstniczka stożkowata rośnie często w grupie z innymi pokrewnymi gatunkami |
W żyznych lasach łęgowych wyrasta smardz (mitrówka) półwolny |
Również w miejscach wilgotnych i żyznych, na ziemi lub silnie spróchniałym drewnie, pojawiają się czasem okazałe (do 20 cm średnicy) owocniki krążkówki żyłkowanej (Disciotis venosa). Są okrągłe, płasko rozpostarte, dwukolorowe – czekoladowobrązowe wewnątrz, a na zewnątrz jasne, białawe lub beżowe – z krótkim, krępym trzonem. Ich wewnętrzna powierzchnia jest najczęściej żyłkowato pomarszczona. Świeże owocniki krążkówki pachną wyraźnie chlorem. Możemy ją pomylić z podobnym wczesnowiosennym, brązowym, miseczkowatym niechronionym gatunkiem – krążkownicą wrębiastą (Discina ancilis) – o bardziej jednolitym, brązowym zabarwieniu owocnika i rosnącym zazwyczaj na drewnie.
Druga połowa maja i początek czerwca. Czas kwitnienia kasztanowców, bzów oraz chabrów bławatków. Na łąkach złocą się jaskry i różowieją storczyki. Wczesnowiosenne gatunki grzybów już skończyły owocnikowanie, zaczynają się natomiast pojawiać te, które będziemy mogli spotkać też w następnych, letnich i jesiennych miesiącach. W górach, na glebach wapiennych, można wypatrzyć okazałe, kilkunastocentymetrowe miseczki koronicy ozdobnej (Sarcosphaera coronaria), znanej z zaledwie kilku stanowisk na terenie Polski. Początkowo owocniki rozwijają się tuż pod powierzchnią gleby, ale dojrzewając rozpościerają się na jej powierzchni, pękając płatowato na brzegach. Charakterystyczny jest zarówno ich miseczkowato-gwiazdkowaty kształt, jak i lekko fioletowawy kolor.
Podobna do dużej piłki purchawica olbrzymia często tworzy grupy kilkunastu owocników
Fot. Adriana Bogdanowska
Pod koniec maja, w sprzyjających warunkach, pokazują się pierwsze, okazałe owocniki najpospolitszego spośród chronionych gatunków – purchawicy olbrzymiej (Langermannia gigantea). Przy optymalnej aurze będą pojawiać się aż do jesieni, a dojrzałe, pełne brązowych zarodników, pozostaną do następnego sezonu. Jasne (białawe lub szarawe), kuliste owocniki wyglądają jak duże piłki. Wyrastają w żyznych wilgotnych lasach, ale częste są też na siedliskach przekształconych przez człowieka – w zaroślach, parkach, ogrodach, na łąkach, śmietniskach i przydrożach. Gdy rosną przy siedzibach ludzkich, najczęściej nie mają szans na dojrzenie, bo są bezmyślnie niszczone – kopane i rozdeptywane.
Połowa czerwca to początek wczesnego lata. Zaczynają się pokazywać owocniki kolejnych gatunków grzybów chronionych. Napiszę o nich w kolejnym numerze Salamandry.
Anna Kujawa
Jeśli spotkacie chroniony gatunek, sfotografujcie go i zawiadomcie o stanowisku właściciela gruntu oraz odpowiedniego wojewódzkiego konserwatora przyrody. Zgłoście też go do rejestru gatunków rzadkich i chronionych na www.bio-forum.pl.
*) Rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 9 lipca
2004 r. w sprawie gatunków dziko występujących grzybów objętych ochroną (Dz. U.
z dnia 28 lipca 2004 r.).
Czy istnieje ryba, która jest bardziej zagadkowa niż węgorz? Mimo wysiłku wielu naukowców, nadal niewiele o nim wiadomo. Niestety gatunek ten szybko zbliża się do granicy zagłady, więc możemy nie zdążyć poznać go do końca...
Węgorz europejski (Anguilla anguilla) należy do rzędu ryb niedopłetwych, potocznie nazywanych węgorzokształtnymi (Anguilliformes), do którego na świecie zalicza się aż 150 gatunków, zgrupowanych w 24 rodzinach. Wszystkie węgorzokształtne charakteryzują się dużą liczbą kręgów (w przypadku węgorza europejskiego ich liczba wynosi od 111 do 119), całkowitym brakiem żeber, brakiem płetw brzusznych oraz wyjątkowym połączeniem płetw nieparzystych, tzn. ogonowej, odbytowej i grzbietowej, które tworzą jeden duży, zwarty i nieco spłaszczony płat ciała. To właśnie dzięki opasującej całe ciało jednej płetwie – poruszanej za pomocą skurczy mięśni tułowia, zaczynających się od głowy, a kończących na ogonie – ryba porusza się płynnym, falującym ruchem. Taki sposób przemieszczania jest bardzo ekonomiczny – wymaga nawet o 20% mniej energii niż metody wykorzystywane przez inne gatunki ryb. Dzięki temu węgorz jest doskonale przystosowany do pokonywania bardzo dużych odległości w drodze na tarliska. Kształt oraz budowa szkieletu gwarantują mu gibkość przy poruszaniu się wśród gęstej roślinności podwodnej, a także przy zakopywaniu się w piaszczystym lub mulistym dnie.
W bardzo grubej, wielowarstwowej skórze węgorza znajdują się specjalne komórki, stale pokrywające powierzchnię ryby warstwą śluzu. Śluz zmniejsza tarcie podczas pływania i pokonywania przeszkód, a także zabezpiecza węgorza przed urazami mechanicznymi, pasożytami i mikroorganizmami chorobotwórczymi. Obficie pokryta nim skóra dobrze też chroni ciało ryby przed niekorzystnymi czynnikami środowiska, a także stanowi wystarczającą zaporę osmotyczną w warunkach zmiennego zasolenia. W skórze znajdują się też słabo rozwinięte łuski długości 2–2,5 mm. Warto też podkreślić znaczenie skóry przy tzw. wymianie gazowej. Dyfuzja tlenu odbywa się przez nią zarówno w wodzie, jak i poza nią. Węgorz europejski pokrywa tą drogą do 50% wszystkich swoich potrzeb tlenowych.
Węgorz zaliczany jest do najdoskonalszych „węchowców” wśród ryb. Nozdrza węgorza mają kształt wydłużonej rurki, której przedni otwór wybiega przed górną szczękę, tylny zaś położony jest tuż przed okiem. Na wewnętrznych ścianach rurki znajduje się wiele ukośnych fałdów w formie żeberek, które znacząco zwiększają powierzchnię nozdrzy. Fałdy węchowe wyposażone są w nabłonek migawkowy, którego rzęski wprawiają w ruch wodę w jamie nosowej. Dzięki temu ryba leżąc nieruchomo na dnie, nawet w wodzie stojącej, perfekcyjnie wyczuwa smużące się w niej ślady zapachowe. Potrafi wyczuć zapach substancji rozpuszczonej w proporcjach 1 cm3 na ok. 300 milionów m3wody. Posiadając tak nieprzeciętne zdolności, może bez trudu unikać drapieżników, odnajdywać drogę oraz wyszukiwać nawet najdrobniejsze ofiary ukryte wśród gęstej roślinności lub kamieni.
Smukłe węgorze bardziej przypominają swoim wyglądem węże niż ryby, i jak gady wśród traw, tak i one przemykają niepostrzeżenie wśród roślinności wodnej
Fot. Maciej Tomaszewski
Węgorz europejski jest wędrowną rybą dwuśrodowiskową, która żyje w wodach słodkich, a na okres tarła płynie do morza (ryba katadromiczna). Po ok. 8–10 latach pobytu w rzekach, jeziorach, stawach i gliniankach, wiosną, zaraz po ustąpieniu lodów, rozpoczyna się tzw. ciąg tarłowy, który trwa do jesieni. Jest to najdłuższa znana nauce wędrówka na tarliska dokonywana przez ryby. Osiągając dojrzałość płciową, węgorz przyjmuje specyficzną szatę. Jego dotychczasowe oliwkowo-żółtozłote ubarwienie ciała zmienia się na srebrzystostalowe, wydłuża się głowa, a oczy znacznie powiększają i stają się bardziej wypukłe. Zachodzące zmiany przygotowują węgorza do przebywania na znacznych głębokościach w drodze do miejsca rozrodu. Ruszające na tarło węgorze są w doskonałej formie i szczytowej fazie rozwoju biologicznego. Ich nadzwyczaj dobrze umięśnione ciała mają odpowiedni zapas wysokoenergetycznego tłuszczu, który stanowi paliwo na długą wędrówkę do Morza Sargassowego.
Wędrówka węgorza europejskiego z Polski na tarlisko trwa od 180 do 250 dni, w trakcie których ryba musi pokonać dystans bez mała 8 tys. km. Osobniki zamieszkujące zbiorniki bezodpływowe mogą czasami pokonywać pewne odcinki, dzielące je od rzeki, lądem. Wykorzystują w tym celu wilgotne i deszczowe noce.
W morzu węgorze płyną wzdłuż wybrzeża na zachód. Przez cieśniny duńskie dostają się do Morza Północnego, gdzie schodzą na dużą głębokość i przez Ocean Atlantycki podążają na miejsce tarła. Tu na głębokości 4000–6000 m (niektóre źródła podają 1000–2000 m) dorosłe węgorze odbywają tarło, z którego już nigdy nie powracają.
Na wędrówkę węgorzy istotny wpływ mają warunki atmosferyczne i hydrologiczne, a także fazy księżyca (w morzu bardzo pobudzająco na wędrówkę węgorzy wpływają wszelkiego rodzaju wstrząsy tektoniczne). Ciąg tarłowy przyspieszają parne, ciepłe, burzowe noce i podwyższony stan wód. Wzmożoną ruchliwość ryb obserwuje się również zawsze 3–4 dni po pełni księżyca, a stagnację lub całkowite zaprzestanie wędrówki 8–10 dni po pełni. Największe nasilenie ciągów w Morzu Bałtyckim wzdłuż polskiego wybrzeża obserwuje się zawsze od września do listopada, z trzema okresami nasilenia między pełnią a nowiem.
Nigdy jeszcze nie udało się zaobserwować samego aktu tarła węgorzy i do dziś wszystkie informacje na ten temat oparte są wyłącznie na podstawie połowów larw. Węgorze trą się między marcem a czerwcem. Zapłodniona ikra, a później wyklute z niej larwy, które mają długość ok. 3 mm i kształtem przypominają wierzbowy listek, unoszą się w wyższe partie wody. Na tym etapie rozwoju noszą nazwę leptocephalus. Ponieważ nie przypominają jeszcze dorosłych osobników, w połowie XIX wieku pomyłkowo zostały opisane jako zupełnie odrębny gatunek ryb – Leptocephalus brevirostris. Larwy dostają się w oddziaływanie antylskiego prądu morskiego zwanego Prądem Zatokowym (Golfstromem) i wraz z nim podejmują trwającą trzy lata wędrówkę ku wybrzeżom Europy. Drugi prąd – florydzki – niesie larwy węgorza amerykańskiego (Anguilla rostrata), który również odbywa tarło w Morzu Sargassowym.
Wg jednej z teorii, europejskie węgorze nigdy nie docierają do tarliska i giną gdzieś w głębinach. Do Morza Sargassowego docierają jedynie węgorze amerykańskie. Te z ich larw, które porwie prąd florydzki – trafiają do Ameryki, a inne, wraz z Golfstromem, trafiają do brzegów starego świata. Jednak w ostatnich latach badania genetycznie potwierdziły odrębność tych dwóch gatunków. Stwierdzono również różnice w liczbie kręgów, długości płetw, a nawet rozmieszczeniu zębów.
Dzięki opasającej całe ciało jednej płetwie węgorz porusza się płynnym, falującym ruchem
Fot. Andrzej Kasiński (Martin)
W ciągu nocy larwy przebywają tuż pod powierzchnią wody, natomiast w dzień schodzą na dużą głębokość. Po upływie trzech lat, kiedy larwy mają długość ok. 7 cm, płynąc na głębokości ok. 1000 m osiągają krawędź szelfu kontynentu europejskiego. W ciągu ok. 24 godzin listkowate larwy przeobrażają się w małe węgorzokształtne rybki zwane szklistymi (montée). Nadal różnią się od dorosłych osobników, ponieważ nie mają właściwego pigmentu (z wyjątkiem oczu) i są przezroczyste. Mają długość ok. 6 cm, są więc mniejsze od larw w stadium leptocephalus. Poruszają się z prędkością ok. 8 km na dzień.
Gdy znajdują się już w pobliżu ujść rzek, zatrzymują się tam na pewien czas, by dostosować swoją przemianę materii do wód słodkich, po czym zaczynają wędrować w górę rzek. Węgorze montée potrzebują różnego czasu na dopłynięcie do poszczególnych rzek w Europie. Najwcześniej, bo już w październiku, obserwowane są w rzekach atlantyckiego wybrzeża Wysp Brytyjskich, Hiszpanii i Francji (tu również odnotowuje się największą liczbę wędrującego narybku). W lutym węgorze zaczynają wpływać w rzeki uchodzące do Morza Północnego, a w maju pokazują się w ujściach rzek kończących swój bieg w Morzu Bałtyckim. Im rzeka położona jest dalej na wschód, tym mniej dociera do niej węgorzy.
To, do jakich rzek trafiają poszczególne osobniki narybku węgorzy, uzależnione jest od siły nurtu oraz warunków atmosferycznych, dlatego w poszczególnych latach zmienia się liczba wędrujących w górę rzek ryb z tego gatunku.
Surowica krwi węgorza zawiera ichtiotoksynę, truciznę zbliżoną swoim działaniem do jadu węża. U ssaków powoduje ona skurcze mięśni, paraliżuje czynność serca i płuc, prowadzi do rozkładu czerwonych krwinek i zmniejsza krzepliwość krwi. Podgrzana do temperatury 58°C, traci swoje trujące właściwości i podlega rozkładowi.
W wielu rzekach wpadających do Oceanu Atlantyckiego liczba wstępujących węgorzy szklistych dochodzi do milionów osobników, które płyną pod prąd szerokim na kilka metrów i długim na kilka kilometrów pasmem. W tej fazie ryby nie pobierają jeszcze pokarmu, tracąc na wadze oraz wielkości ciała. Dopiero podczas wędrówki w górę rzeki stopniowo nabierają barwy (żółtej), a po wytworzeniu pigmentów zaczynają się odżywiać.
Wstępujące węgorze płyną najczęściej płytką wodą blisko brzegu. W pobliże powierzchni podpływają tylko nocą, w ciągu dnia chronią się w głębszych miejscach. Te kruche i delikatne zwierzęta potrafią jednak pokonywać bystrzyny dużych i rwących rzek, a nawet wodospady. Robią to gromadząc się w warstwy, które ułatwiają wspięcie się w górę następnym rybom i wykorzystują do tego celu wszelkie nierówności, chropowatości i szczeliny. Do pokonania nawet największej przeszkody węgorzom wystarcza ledwo zwilżająca ją odrobina wody.
Zasięg wędrówki jest u obu płci inny. Samce pozostają najczęściej w pobliżu ujścia rzeki, a samice wędrują dużo dalej, nierzadko na odległość 1000 km od morza (szacuje się jednak, że ok. 80% węgorzy w ogóle nie wypływa z Bałtyku do rzek, tylko pędzi życie w mało słonych wodach tego morza).
Węgorze zasiedlają najprzeróżniejsze rodzaje wód. Zazwyczaj preferują jednak wody ciepłe, tj. jeziora i szybko nagrzewające się rzeki. Kiedy ryba znajdzie już odpowiednie miejsce, przestaje wędrować i staje się typową rybą stanowiskową, która przemieszcza się tylko w czasie żerowania. Odbywa jednak regularne, sezonowe wędrówki między zimowiskiem a żerowiskiem, których zasięg w rzece może dochodzić do ok. 60 km.
W zależności od zasobów pokarmowych, stadium wzrostu węgorzy trwa dla samców od 5 do 8 lat, a dla samic do 12 lat. Jednak w niewoli, gdy nie mogą ruszyć w podróż ku tarliskom, mogą żyć kilkadziesiąt lat (obecnie znany rekord wynosi 84 lata). Dorosłe samce węgorzy z reguły nie przekraczają 50–60 cm długości i masy 200–350 g, natomiast samice osiągają maksymalnie długość do 200 cm i masę do 9 kg. Największy dotychczas odłowiony węgorz w Polsce mierzył 144 cm i ważył 6,43 kg.
Młode węgorze w podchowalni – rybom stwarza się tu optymalne warunki do przetrwania pierwszego, najtrudniejszego okresu w wodzie słodkiej
Fot. Robert Stabiński
W Polsce liczba węgorzy przepływających samodzielnie przez Morze Bałtyckie do wód śródlądowych od wielu już lat jest mała, toteż wobec stale rosnącego zapotrzebowania na ich wysoko cenione z kulinarnego punktu widzenia mięso, zarybia się nasze wody młodymi węgorzykami sprowadzanymi z krajów Unii Europejskiej. Jeziora Warmii, Mazur, Kujaw i Pomorza zarybiane są węgorzem montée od ok. 35 lat. Na początku większość z nich ginęła już w pierwszych tygodniach po zarybieniu (śmiertelność dochodziła do 90%, głównie z powodu braku pożywienia i niskiej temperatury wody). Aby temu zaradzić, w krajach UE powstały specjalne podchowalnie, w których stworzono rybom optymalne warunki do przetrwania pierwszego, najtrudniejszego okresu w wodzie słodkiej. Dopiero po kilku miesiącach wypuszcza się je do jezior. W Polsce pierwsza taka podchowalnia powstała w 1998 roku przy Przedsiębiorstwie Rybackim w Rucianem–Nidzie na Mazurach.
W ciągu ostatnich lat dramatycznie zmniejszyła się liczba młodych węgorzy wpływających do słodkich wód Europy. Obecnie udaje się odłowić zaledwie ok. 1% tych ilości montée, które łowiono w latach 70. Ten bardzo niekorzystny trend wywołał publiczną dyskusję i reakcję na całym świecie. Na poświęconym węgorzowi międzynarodowym sympozjum ichtiologicznym w Quebec zaapelowano o natychmiastowy ratunek dla tego gatunku.
Sporym zagrożeniem dla tych ryb jest zanieczyszczenie wód i przegradzanie szlaków wodnych, co może stanowić dla węgorzy przeszkodę nie do pokonania. Jednak najważniejszą przyczyną spadku liczebności węgorzy w Europie jest przełowienie, do którego doszło u europejskich wybrzeży Oceanu Atlantyckiego (Portugalia, Hiszpania i Francja). Prawdziwy szczyt odłowów węgorza szklistego nastąpił w latach 2001–2004 w ujściu Loary, Garony, Tagu i Sekwany. Tylko w samym ujściu Garony i Loary złowiono 1000 ton, tzn. 3 biliony sztuk małych węgorzyków. Większość z nich przeznaczana jest na rynek azjatycki (Japonia, Chiny, Tajlandia i Tajwan), ale i w Europie znajdują wielu smakoszy (w Hiszpanii przyrządza się je jak frytki). Niestety, spadek populacji szklistego węgorzyka spowodował nie tylko wzrost cen, ale również jeszcze większy popyt na ten luksusowy przysmak. Kilogram takiego narybku kosztuje nawet 1000 euro!
11 czerwca, podczas Konferencji Stron Konwencji o Międzynarodowym Handlu Dzikimi Zwierzętami i Roślinami Gatunków Zagrożonych Wyginięciem (CITES), przegłosowano włączenie węgorza europejskiego do Załącznika II Konwencji. Propozycja objęcia węgorza europejskiego ochroną w ramach CITES została bardzo dobrze przygotowana przez Szwecję. Podczas Konferencji Stron CITES zgłosiły ją Niemcy w imieniu Unii Europejskiej. Projekt ten był silnie popierany przez obecne na konferencji organizacje pozarządowe – w tym przez Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”, które prowadziło w tej sprawie w Hadze kampanię informacyjną. Ostatecznie za włączeniem węgorza do Załącznika II CITES wypowiedziało się ponad 90% reprezentowanych na Konferencji państw. Przeciwko oddano zaledwie kilka głosów – zrobiły to m.in. Chiny, które są największym importerem europejskich węgorzy do celów spożywczych.
Przy takich cenach nic dziwnego, że od 2001 roku liczebność średniego i dużego węgorza w Polsce systematycznie maleje. W roku 2001 wpuszczano do naszych jezior średnio 300 osobników/ hektar, w 2002 r. już tylko 80 os./ha, w 2003 r. 30 os./ha, a w 2004 r. nie wpuszczono nic. Tymczasem węgorz jest potrzebny w wodach Polski, ponieważ pełni rolę regulacyjną – jest np. ważnym selekcjonerem ryb z rodziny karpiowatych. Dlatego zarybianie nim jest nie tylko formą wspomagania zagrożonego gatunku, ale również jest korzystne dla środowiska. Być może dzięki ostatnim decyzjom o objęciu węgorza ochroną CITES i podejmowanym programom ochronnym i zarybieniowym uda się go przywrócić do naszych wód, ale na ewentualne skutki tych działań przyjdzie nam poczekać co najmniej kilkanaście lat.
Przemysław Miller
Przebywając latem w górach południowo-wschodniej Polski, mamy dużą szansę zobaczyć jednego z naszych najpiękniejszych owadów – nadobnicę alpejską (Rosalia alpina), chrząszcza należącego do rodziny kózkowatych (Cerambycidae). Jego ubarwienie (czarne, aksamitne plamy na niebieskoszarym tle) oraz spora długość ciała (15–38 mm, nie licząc długich czułków, charakterystycznych dla większości przedstawicieli tej rodziny) sprawiają, że owad ten zachwyca swoją urodą.
Nadobnica alpejska rozsiedlona jest głównie w środkowej i południowej Europie. W środkowej Europie występuje przede wszystkim w starych górskich lasach bukowych i związana jest pokarmowo prawie wyłącznie z bukiem. W Polsce najlepsze warunki rozwoju znajduje obecnie w Beskidzie Niskim i Bieszczadach.
Postacie doskonałe* tego gatunku pojawiają się w naszym kraju od drugiej połowy czerwca do początku września, ale głównie spotkamy je w lipcu i sierpniu. Aktywne są w dzień, szczególnie podczas słonecznej pogody. Można je wtedy obserwować m.in. na pniach starych buków, leżących kłodach czy stosach szczap i wałków bukowych. Samice nadobnicy składają jaja w szczeliny oraz pęknięcia kory i drewna. Larwy żerują w drewnie (czasem początkowo w ko- rze i pod korą), a przepoczwarczenie odbywa się w jego powierzchniowych warstwach. Młode chrząszcze wygryzają się na zewnątrz owalnymi otworami wylotowymi. Cykl rozwojowy trwa 2–3 lata, lecz może się także przedłużyć.
Nadobnica alpejska należy w Polsce do gatunków bardzo rzadkich i objęta jest ochroną prawną. Umieszczona została m.in. w Polskiej czerwonej księdze zwierząt, na Czerwonej liście zwierząt ginących i zagrożonych w Polsce, a także w załącznikach Dyrektywy Siedliskowej i Konwencji Berneńskiej. Dużym zagrożeniem dla nadobnicy jest intensywna gospodarka leśna prowadzona w starych lasach bukowych, uszczuplająca jej bazę pokarmową. Nie bez znaczenia jest także wyłapywanie chrząszczy do celów kolekcjonerskich. Skuteczna ochrona tego owada musi opierać się na odpowiedniej ochronie jego siedlisk, co najłatwiej realizować na obszarach parków narodowych i rezerwatów przyrody. Na innych terenach należy zadbać przede wszystkim o pozostawianie w lasach dużej ilości martwych oraz starych buków z obumierającymi konarami i martwicami, co jest podstawowym warunkiem dla zapewnienia tej kózce możliwości rozwoju.
Życząc wszystkim czytelnikom spotkania z nadobnicą, zapewniam, że zapadnie ono na długo w ich pamięci.
Tekst i zdjęcia: Jakub Michalcewicz
*) Postać doskonała owada – końcowe stadium w jego rozwoju osobniczym.
Spotkania z wężami budzą w nas zawsze wiele emocji. Zdarza się, że niekiedy pamiętamy je całe życie. Jest w wężach jakaś siła, która powoduje, że z jednej strony nas fascynują, z drugiej zaś odczuwamy przed nimi respekt czy nawet strach. Są w naszej świadomości elementem najdzikszej przyrody, tej niedostępnej, tajemniczej, nieposkromionej, i na swój sposób bardzo nam odległej.
Ubarwienie wierzchniej strony ciała zaskrońca bywa dość zmiennie – od oliwkowozielonego do stalowoszarego, z niewielkimi ciemnymi plamkami
Fot. Piotr Zabłocki
Aż trudno dziś uwierzyć, że jakiś wąż mógł być kiedyś uważany za symbol szczęścia. A tak właśnie było w przypadku zaskrońca zwyczajnego (Natrix natrix), który w wielu rejonach Polski był elementem codziennego życia mieszkańców. Nie tylko zamieszkiwał za ich przyzwoleniem zagrody, ale cieszył się ogólną sympatią i szacunkiem. Jednym ze zwyczajów ludowych było nawet wystawianie na noc miseczki z mlekiem, w pobliżu zabudowań, gdzie był widywany. Poczęstunek zwykle bardzo szybko znikał, choć jest pewne, że nie w żołądku węża (o jego preferencjach pokarmowych dowiemy się z dalszej części artykułu).
Jednak to nie troskliwa opieka ludzi sprawiła, że zaskroniec przebywał i wciąż przebywa w pobliżu naszych siedzib. To gromadzone przez nas sterty liści, nawozu, gałęzi, trocin, siana, obornika czy kompostu służą mu jako miejsca składania jaj. Niegdyś bywał bardzo częstym gościem w piwnicach, stajniach czy oborach. Niestety, stare wierzenia ludowe odeszły w niepamięć, a wraz z nimi nasza sympatia do zaskrońca. Na szczęście gatunek ten wciąż żyje obok nas, choć raczej w ukryciu.
Taki widok może zniechęcić napastnika - udawanie martwego jest jednym z zachowań obronnych zaskrońca
Fot. Hans Peter Eckstein
Nie trzeba przeprowadzać badań statystycznych, żeby stwierdzić, że jeśli przeciętny Polak spotkał w swoim życiu węża, to był nim najprawdopodobniej zaskroniec. Jest to gatunek najpospolitszy i najliczniejszy spośród krajowych węży. Na dodatek prowadzi on ewidentnie dzienny tryb życia, więc spotkanie go jest stosunkowo łatwe. Jednak to, że statystyczny Polak mógł widzieć zaskrońca, wcale nie oznacza, że był świadomy tego, co widział... bo i statystycznie nasza znajomość gatunków gadów jest kiepska. Obserwacje węży stwarzają zazwyczaj sporo kłopotów „technicznych”, związanych z dynamizmem sytuacji czy warunkami terenowymi, a na dodatek obarczone są subiektywnymi błędami związanymi z wysokim poziomem adrenaliny, towarzyszącym tym spotkaniom. W praktyce okazuje się, że nie jesteśmy w stanie przypomnieć sobie cech zewnętrznych, aby przypisać je konkretnemu gatunkowi. Nie pomaga też gorączkowe wertowanie atlasów ze zdjęciami i rysunkami gadów, zaraz po powrocie z wycieczki.
W przypadku zaskrońca jest jednak pewna cecha, którą łatwo zapamiętać na zasadzie prostego skojarzenia. Nazwa „zaskroniec” pochodzi od jasnych plam znajdujących się za „skroniami” tego węża. Półksiężycowate plamy w tylnej części głowy, w kolorze intensywnej żółci, przechodzące w kierunku żuchwy, zazwyczaj silnie kontrastują z dominującą w ubarwieniu reszty głowy czernią. Warto też zwrócić uwagę na oko – jest wyraziste, dość duże i z okrągłą źrenicą. Pozostałe cechy, takie jak barwa czy długość, są raczej subiektywne, często zależne od oświetlenia i warunków obserwacji. Warto jednak o nich pamiętać, zwłaszcza jeśli nie mieliśmy okazji dokładniej przyjrzeć się głowie; mogą też pomóc wyeliminować jakieś wątpliwości.
Szerokie liście roślin wodnych są bezpiecznym miejscem odpoczynku. A przy okazji może wskoczy tu jakaś żabka?
Fot. Tomasz Stępień
Ubarwienie reszty ciała bywa dość zmiennie – od oliwkowozielonego do stalowoszarego. Na stronie grzbietowej zazwyczaj występują niewielkie, mniej lub bardziej regularne, ciemne plamki. Bardzo rzadko spotyka się formy melanistyczne – całkowicie czarne. U nich nie znajdziemy żółtych plam „zaskroniowych”. Strona brzuszna jest bladokremowa z regularnymi, prostokątnymi, ciemnymi plamami, których intensywność barwy i powierzchnia wyraźnie się zwiększają w kierunku ogona.
Ciało zaskrońca jest smukłe, ze stosunkowo długim ogonem. Głowa nie jest wyraźnie wyodrębniona, tak jak np. u żmii. Nie ma też, tak jak u niej, trójkątnego kształtu. Bez schwytania i przyłożenia miarki, trudno jest ocenić na oko długość węża (zresztą z miarką też nie jest łatwo). W przypadku zaskrońca rzadko się spotyka osobniki dłuższe niż 100 cm. Maksymalne długości spotykanych osobników oscylują w okolicach 85 cm. Samice są dłuższe od samców. Można przyjąć, że ogon stanowi ok. 1/5 długości całego ciała.
Zaskroniec odżywia się głównie płazami. Nie jest wybredny – w jego diecie dominują te gatunki, których jest aktualnie najwięcej w okolicy. Nie stroni nawet od ropuch, które ze względu na toksyny produkowane przez skórę, są praktycznie niejadalne dla innych zwierząt. Wyraźnie zaznacza się zależność występowania zaskrońca od miejsc obfitujących w płazy. Nie dziwi więc fakt, że spotykamy go głównie w okolicach stojących bądź wolno płynących wód. Lubi pływać i nurkować. W wodzie jest na tyle sprawny, że część diety z powodzeniem uzupełnia rybami. Niekiedy bywa nawet utrapieniem właścicieli tak modnych ostatnio przydomowych oczek wodnych. Wpuszczane do nich kolorowe, ozdobne rybki, są dla zaskrońców smakowitym daniem na suto zastawionym stole.
Jak wszystkie gady również zaskrońce chętnie korzystają z kąpieli słonecznych
Fot. Łukasz Krzyżaniak
W polowaniu wąż ten nie wykazuje szczególnie wyszukanych technik. Reaguje na ruch i zapach. Kiedy namierzy ofiarę w wystarczającej odległości, wyrzutem przedniej części ciała uderza w nią otwartym pyskiem. Duża ilość haczykowatych zębów, wyścielających niemal całą powierzchnię jamy gębowej, skutecznie uniemożliwia ofierze wyrwanie się z paszczy. Zaskroniec nie ma możliwości obezwładnienia ofiary jadem, tak jak to robi np. żmija, ani też nie ma zwyczaju dusić jej splotami ciała, jak wąż Eskulapa (Elaphe longissima) czy gniewosz (Coronella austriaca). Cierpliwie czeka, aż ta straci w końcu ochotę do walki, i żywcem połyka ją w całości. Najbardziej skomplikowaną czynnością jest właściwe ułożenie ofiary w pysku – głową lub tylnymi odnóżami w kierunku gardzieli. Jeśli ten etap zostanie z powodzeniem ukończony, samo połykanie trwa krótko.
Drugi żywioł zaskrońca – woda – oferuje mu nie tylko pokarm, ale również schronienie. Zdarza się, że niepokojony szybko wpełza do wody i w pełnym zanurzeniu odpływa na bezpieczną odległość. Po jakimś czasie wynurza się i płynie z wysoko uniesioną głową. Jest to osobliwy widok, zwłaszcza kiedy nie widać na tafli wody wężowych ruchów reszty ciała. Sam, z nieprzymuszonej woli, również chętnie korzysta z umiejętności pływania. Zdarza się, że przepływa nawet na dość odległe wyspy na jeziorach, a z literatury znane są przypadki odławiania zaskrońców na pełnym morzu! Nie jest on jednak typowym wężem wodnym, jak choćby niektóre z blisko spokrewnionych gatunków rodzaju Natrix. Jego związek z wodą jest raczej zależny od typu siedliska, jakie mu przyszło wykorzystywać, i bazy pokarmowej.
Na lądzie zaskroniec jest równie sprawny – wśród niskiej roślinności porusza się bezszelestnie i bardzo szybko. Wykorzystuje to zarówno podczas polowania, jak i ewentualnej ucieczki. Ma stosunkowo wielu wrogów naturalnych – sporo drapieżnych ssaków (od jeża poczynając), liczną grupę ptaków drapieżnych, bociany, czaple itp. Wąż ten ma dość ciekawą paletę zachowań obronnych. Jeśli szybka ucieczka zawiedzie, potrafi udawać martwego – nienaturalnie wykręca ciało, pokazując brzuszną stronę, charakterystycznie rozdziawia pysk i wywala na wierzch język. Jeśli widok takiego odrażającego trupa jednak nie zniechęci napastnika, to zaskroniec dodatkowo pozbywa się zawartości gruczołów kloakalnych – białej i cuchnącej substancji. Trudno opisać ten zapach, w każdym razie proszę uwierzyć na słowo – lepiej go unikać. Ciekawostką jest fakt, że z węża można go bez problemu zmyć, natomiast nasze dłonie lub ubranie jeszcze długo cuchną, mimo intensywnych zabiegów higienicznych. W sytuacjach ostatecznych (kiedy odrażający i śmierdzący trup nie przekonuje napastnika) zaskroniec ucieka się do pozorowanego ataku, przypominającego zachowania bardziej agresywnych krewniaków – głośno syczy, charakterystycznie rozpłaszcza głowę, tak aby uzyskać groźniejszy wygląd, i gwałtownymi wyrzutami przedniej części ciała symuluje próbę kąsania – do ugryzienia jednak nie dochodzi, gdyż zwierzę cofa głowę tuż przed samym obiektem ataku. Kolejność i sposób wykorzystania poszczególnych forteli nie musi być taka jak tu opisana – zależy od konkretnej sytuacji.
Jedna samica składa średnio od kilkunastu do ok. 30 jaj. Czasem kilka samic składa jaja w tym samym miejscu.
Fot. Hans Peter Eckstein
Wracając do początku artykułu należy jeszcze wyjaśnić, dlaczego zaskroniec wybiera takie a nie inne miejsca na składanie jaj. Środowisko, w którym żyje, jest ubogie w siedliska, które oferowałyby optymalną i stabilną temperaturę inkubacji jaj. Tak się jednak składa, że procesy gnilne powodują powstawanie ciepła, które jest przyjazne dla zarodków zaskrońca. W stertach liści, siana, kompostu itp., zawsze znajdzie się miejsce, gdzie temperatura jest odpowiednia, a zachodzące procesy chemiczne utrzymują ją na stałym poziomie. Zaskroniec korzysta więc w większej mierze z energii chemicznej niż słonecznej. Takie rozwiązanie jest skuteczne i praktyczne, gdyż uniezależnia go od warunków pogodowych. Instynkt podpowiada samicom, gdzie mają złożyć jaja, i często wiele samic składa je w tym samym miejscu. Jednak zwykle nie robią tego jednocześnie. Choć pora godowa i kopulacja przypada na ten sam okres w roku (kwiecień – maj), to samo zapłodnienie jest kwestią indywidualną i zależy od statusu rozrodczego poszczególnych samic. Mają one możliwość przetrzymywania przez jakiś czas nasienia samca, aż do osiągnięcia owulacji. Tak więc pora składania jaj zależy od terminu owulacji i zapłodnienia, i trwa zazwyczaj od czerwca do sierpnia. Jedna samica składa średnio od kilkunastu do ok. 30 jaj, których inkubacja trwa 7–10 tygodni. Młode, zaraz po wykluciu, zdane są wyłącznie na siebie, mają długość ok. 16–18 cm i ważą zaledwie ok. 3g. Oczywiście cały ten proces poprzedzony jest porą godową, podczas której można obserwować większe lub mniejsze zgrupowania zaskrońców – nawet do kilkudziesięciu osobników. Samice są intensywnie adorowane przez bardziej niż zwykle podenerwowane samce. Pary splatają się i dochodzi do kopulacji, która może trwać nawet kilkadziesiąt minut. Opisywane nieraz przez przypadkowych obserwatorów „kłębowiska węży” są spotykane najczęściej właśnie w okresie godowym zaskrońców. Jest to pora, kiedy węże są dużo mniej ostrożne niż zwykle. Dla nas oznacza to możliwość łatwiejszych i częstszych obserwacji, dla węży zaś zwiększone niebezpieczeństwo.
Świeżo wyklute zaskrońce mają wielu wrogów, m.in. żaby śmieszki i ryby, a także jeże, kuny i wiele gatunków ptaków
Fot. Hans Peter Eckstein
Choć są w Polsce regiony, gdzie zaskroniec powoli ustępuje – przede
wszystkim okolice podlegające silnym przekształceniom, urbanizacji czy
intensyfikacji rolnictwa – można uznać, że jego populacja ma się stosunkowo
dobrze. Fakt ten bardzo cieszy, zwłaszcza na tle pozostałych gatunków węży. Nie
oznacza to jednak, że możemy spać spokojnie. Można przytoczyć liczne przykłady,
kiedy gatunki uznawane za pospolite, nagle stawały na krawędzi wymarcia.
Stopniowe zanikanie preferowanych przez zaskrońca siedlisk, spowodowane często
przez naszą gospodarkę, nie rokuje dobrze temu gatunkowi. Zdrowy rozsądek
nakazuje więc cieszyć się widokiem każdego napotkanego zaskrońca, a
jednocześnie trzymać rękę na pulsie kondycji jego populacji.
Michał Stopczyński