W pierwszych dniach kwietnia białowieskie grądy prezentują się nader powabnie. Dno lasu lśni czystą bielą zawilców, urozmaiconą tu i ówdzie plamami błękitnych przylaszczek i purpurowych kokoryczek. Korony grabów, ledwo zaznaczone seledynowymi listkami, pozwalają słońcu malować kwiaty leśnych geofitów. Przyrodnicy nazywają to rozmijanie się kwitnienia roślin runa z rozwojem liści drzew – aspektem wiosennym.
Wśród gwaru ptasich głosów wyraźnie słychać maleńkiego mysikrólika i pogwizdującego kowalika |
W błogiej nieświadomości jakichkolwiek aspektów, tuż przy ziemi kwitną miodunki, fiołki, piżmaczki, szczawiki.... Nieco wyżej wawrzynek wilczełyko i porzeczki. Najbliżej błękitnego nieba olchy, topole, wierzby, wiązy. Po prostu kwiecień. Ścieżkę dźwiękową tego spektaklu wypełniają malutkie mysikróliki i zniczki, nieco większe sikory, pełzacze, kowaliki, średnia liga drozdów, dzięciołów... Cały, niemal już kompletny, chór ptasich śpiewaków. W rześkim wiosennym powietrzu zmysł węchu pieszczą kwiatowe estry i aromaty pierwszych wiosennych grzybów – smardzy, z nieco metaliczną nutą butwiejących liści.
Wrrrrrrrr. Świdrujący dźwięk daleko niesie się po skąpanym w promieniach słońca lesie. Czy to przebudowa drzewostanu lub zabiegi pielęgnacyjne? A może to ratowanie Puszczy przed wrogiem publicznym numer 1 – kornikiem?
Tak, to „akcja ratunkowa”. Pada dwustuletni świerk. Zostanie okorowany, pozbawiony gałęzi i sprzedany. Człowiek „ratuje” Puszczę, która rośnie tu od niemal siedmiu tysięcy lat. Rośnie razem z kornikami, wcześniej karygodnie lekceważonymi. Niemal centymetrowej długości bielojad olbrzymi (Dendroctonus micans) i zaledwie milimetrowy skrycik najmniejszy (Crypturgus pusillus), tudzież inni złoczyńcy z rodziny kornikowatych (Scolytidae), toczą krwawy bój z drwalami uzbrojonymi w piły spalinowe. Stawka jest wysoka. Ostatnie skrawki Puszczy – pozostałości lasów naturalnych, które niegdyś pokrywały europejski niż.
Za królów w złotych koronach ludzie całkiem próżnowali, pozwalając rosnąć Puszczy Białowieskiej, jak jej się chciało. Za carów też nieco się lenili, pozyskując drewno wyłącznie zimą i to za pomocą jakże prymitywnych narzędzi. W II, III i IV RP wzięli się wreszcie do roboty, „aktywnie chroniąc” białowieskie lasy. W maju 2003 roku zwiększono nawet plany pozyskania drewna. Pozwoli to jeszcze skuteczniej „ratować” Puszczę, której aż 30% zachowało do dzisiaj cechy lasu naturalnego.
Obok „aktywnej ochrony lasu” tworzy się także rezerwaty. Ostatnio powstał nawet wielki rezerwat – Lasy Naturalne Puszczy Białowieskiej. Jesienią 2005 roku, zapewne w ramach zabiegów hodowlanych, od zmierzchu do świtu trwała tam kanonada sztucerów, boków, dwu i trójlufek z lunetkami i bez lunetek. Leśnymi dróżkami ciągnęli dzielni myśliwi w dżipach z pozyskanymi jeleniami i całą resztą zwierzyny, którą trzeba było objąć zabiegami selekcyjnymi w nowo utworzonym rezerwacie. Koniec z lenistwem!
Dno lasu lśni czystą bielą zawilców, urozmaiconą tu i ówdzie plamami purpurowych kokoryczy
Fot. Adriana Bogdanowska
Starożytny grecki historyk Herodot pisał, że w jego czasach można było podróżować z Tangeru w Maroku do Aleksandrii w Egipcie wzdłuż wybrzeża Afryki Północnej – w cieniu zielonego listowia. Wówczas tereny te zamieszkiwali Berberowie. Na małych poletkach uprawiali zboża, a po rzekach pływali łodziami z trzciny pochodzącej z tysięcy kilometrów kwadratowych mokradeł, pokrywających teren obecnej Sahary zaledwie kilkaset lat przed narodzeniem Chrystusa. Pośród Berberów osiedlili się Fenicjanie. Zakładali miasta-państwa i prowadzili handel z większością ówczesnego świata. Potrzebowali solidniejszych łodzi, dużo łodzi. Budowali je z drewna. Potrzebowali więcej pól uprawnych, by zarobić więcej pieniędzy. Karczowali więc i wypalali lasy.
Wystarczyło kilkaset lat, by żyzną zieloną krainę obfitującą w rzeki i mokradła, ptaki i słonie, lwy i nosorożce, przekształcić w największą na świecie pustynię. Podobny scenariusz pieniądz napisał Mezopotamii, południowej Grecji, Turcji... i wielu innym obszarom Ziemi. Około 400 roku przed Chrystusem narodził się w Grecji ruch „zielonych”. Na jego czele stali Platon i Arystoteles. Myśliciele ci już wówczas dostrzegli współzależność pomiędzy wycinaniem lasów i erozją gleby. Platon pisał, że ziemia jest jak ciało wyniszczone przez chorobę, w którym znikły wszystkie miękkie, żywe części, a pozostał jedynie goły szkielet.
Kwiecień w Puszczy. Wieczór. Wysoko, z korony trzystuletniego dębu, niesie się głos drozda śpiewaka – Filip, Filip, Filip, trafił, trafił, trafił. W pobliskim olsie wyprosiła się locha. Dziesiątka pręgowanych, sytych dziczków spokojnie zasnęła przy matce. Tumak, ryś, wilk i łasica ruszają na łowy. Z pobliskiego świerkowego boru na torfie dochodzi fletowy gwizd sóweczki.
Przyrodnicy ślą petycje o rozszerzenie Białowieskiego Parku Narodowego na obszar całej Puszczy i protestują przeciwko bezsensownym ingerencjom w odwieczne, pierwotne ekosystemy. Czy to wystarczy?
Tomasz Lippoman
W lasach Puszczy Białowieskiej występują świerki – drzewa charakterystyczne dla obszarów górskich oraz stref chłodnych. Zmiany klimatyczne sprawiają, że granica ich naturalnego występowania cofa się na północ. Rosnące w pogarszających się warunkach świerki są osłabione i bardziej podatne na ataki różnych owadów. Walka z tym zjawiskiem poprzez zwalczanie „szkodników” jest więc z góry skazana na niepowodzenie, a co najwyżej może przyspieszyć zanik tego gatunku drzewa w Puszczy. Jeśli naturalne procesy (np. wzrost liczby naturalnych wrogów owadów atakujących świerki lub ponowne ochłodzenie klimatu) nie zatrzymają tego wymierania, świerki stopniowo ustąpią miejsca gatunkom ciepłolubnym.
W nawiązaniu do artykułu o ochronie wydry, który ukazał się w numerze 2/2005 Magazynu Przyrodniczego SALAMANDRA, chciałbym zwrócić uwagę na pewną właściwość ryb karpiowatych, która sprawia, że dla wydry są one trujące. Oczywiście nie dyskwalifikuje to karpia jako jej ofiary, ale może tłumaczyć, dlaczego wydra często pozostawia go na brzegu nieruszonego lub tylko nagryzionego. Przyczyną jest zawarty w mięśniach ryb karpiowatych enzym tiaminaza. Białko to odpowiedzialne jest za rozkład tiamin – witaminy B1. Niedostatki tej witaminy objawiają się brakiem apetytu, wymiotami, naprzemiennymi stanami otępienia i pobudzenia, prowadząc do dysfunkcji układu krążenia, nerwowego, a nawet całkowitego paraliżu z zejściem śmiertelnym. Dla ludzi tiaminaza zawarta w rybach nie jest niebezpieczna, ponieważ ulega szybkiemu rozkładowi podczas gotowania lub smażenia, a surowych ryb się w Polsce nie jada. Z przykrymi skutkami jej działania spotykają się czasami hodowcy kotów czy gadów, gdy karmią je surowymi rybami, albo odpadami z ryb. Wśród naszych karpiowatych najwięcej tiaminazy zawierają mięśnie leszcza, a następnie właśnie karpia. Enzym ten występuje także w niektórych roślinach (skrzyp polny, jaskry), w zepsutych produktach spożywczych – w pleśniach i niektórych glonach.
O problemie tym dowiedziałem się od doktora Stefana Sikory z Akademii Rolniczej w Poznaniu, któremu udało się doprowadzić do rozmnożenia wydry w niewoli. Początki hodowli były jednak ciężkie. Jak się później okazało, właśnie z powodu karmienia zwierząt odpadami ze stawów rybnych – niewymiarowymi karpiami i leszczami. Wydry traciły zdolność poruszania łapami, miały trudności z oddychaniem... Dopiero po podaniu dużych dawek antybiotyków wracały do zdrowia. Po przestudiowaniu literatury zwrócono uwagę na tiaminazę. Podanie antybiotyków zabijało bakterie w przewodzie pokarmowym zwierząt, dostarczając im niezbędnych witamin. Gdy z pokarmu podawanego wydrom wykluczono surowe karpiowate, dodano pełnoziarniste zboża i kilka ziół, niepokojące objawy minęły.
Paweł Szablewski
Określenie, że ryby karpiowate są trujące dla wydr, jest nieco przesadne. Dzikie wydry zjadają karpie i, mówiąc trywialnie, nie trują się. Gdy ich dieta jest różnorodna (wiele gat. ryb, płazy) i zawiera tylko domieszkę karpia, efekty negatywne nie występują. Niezdrowa jest przesada – objawy pojawiają się u wydr karmionych głównie karpiami w warunkach hodowlanych. Ciekawe, że gdy porównamy zagęszczenia karpia i innych ryb w zbiorniku wodnym do udziału tych ryb w pokarmie wydr, widać, że niektóre gat. są wyraźnie preferowane, natomiast karp zjadany jest w proporcjach niższych niż by to wynikało z jego dostępności.
Lipiec w gdańskiej „Salamandrze” jest tradycyjnie porą letnich obozów poświęconych inwentaryzacji nietoperzy w różnych rejonach Pomorza. W tym roku na naszym celowniku znalazł się Kaszubski Park Krajobrazowy. Był on już obiektem naszych badań w latach 1995– 1996 oraz 2005, wówczas jednak ograniczaliśmy się do północnego kompleksu leśnego – Lasów Mirachowskich. Niewiele było natomiast wiadomo na temat nietoperzy południowej części parku, tj. okolic Jezior Raduńskich i Wzgórz Szymbarskich, z najwyższym szczytem na niżu środkowoeuropejskim – Wierzycą (329 m n.p.m.). Wizyta na tej ostatniej była zresztą wielką atrakcją turystyczną dla naszych obozowiczów, podobnie jak tajemnicze cmentarzysko kurhanowe z epoki brązu, ukryte w starych lasach koło leśniczówki Uniradze. Potoczne wyobrażenia, z którymi tak staramy się walczyć, każą kojarzyć cmentarzyska z występowaniem nietoperzy i sów. Na temat sów tym razem nie będziemy się wypowiadać, ale właśnie leśniczówka Uniradze okazała się kryjówką niewielkiej kolonii sympatycznych, długouchych gacków brunatnych. Dodatkowej sensacji dostarczyła nam również pewna jaskółka dymówka, która wpadła w nasze sieci podczas ich rozpinania pod mostem we wsi Ręboszewo. Na jej nodze widniała obrączka z... Kapsztadu w Republice Południowej Afryki; okazało się, że ptak ów został rzeczywiście zaobrączkowany rok wcześniej na zimowisku w południowoafrykańskiej prowincji Natal.
Mateusz Ciechanowski
Albania już czterokrotnie była celem naszej wyprawy – rok po roku, wiosną, latem i jesienią, penetrowaliśmy kolejne regiony niewielkiej republiki, określanej przez jej mieszkańców egzotyczną nazwą Shqiperia. Być może trzeba było odrobiny szaleństwa, aby nie posiadając samochodu terenowego, porwać się na drogi, których znaczna część ma charakter poszerzonych ścieżek dla osłów (wykorzystywanych jednak powszechnie przez popularne tu stare mercedesy). Nasz wyprawowy polonez kombi (a ostatnio volvo) przechodził tam naprawdę ciężkie chwile. Dla lepszego obrazu należałoby jeszcze dodać przeczytane opowieści o obyczajach górskich plemion, na czele z krwawą zemstą rodową (gjakmarrja), ciągnącą się ponoć przez dziesiątki lat, zgodnie z zasadą, że „krew się nie starzeje”.
Ten zapomniany zakątek Europy nie jest jednak – jak można by przypuszczać – nieskażoną ostoją dzikiej przyrody ani schronieniem ludzi żyjących wciąż w pradawny, niezakłócony cywilizacją sposób. Wręcz przeciwnie! Pięćdziesiąt lat najbardziej ekstremalnej formy komunizmu, później zaś rabunkowa gospodarka i anarchiczny stosunek miejscowych społeczności do własnego otoczenia, sprawiły, że z egzotycznej i dzikiej krainy pozostały jedynie strzępy. Albania została nie tyle – jak kraje Europy Zachodniej – zabudowana i uporządkowana, ile zatruta metalami ciężkimi, pokryta surrealistycznymi ruinami betonowych konstrukcji, stosami śmieci, haliznami po wyciętych lasach oraz usypiskami osadów, naniesionych na skutek erozji z ogołoconych zboczy. Po archaicznych, barwnych obyczajach niewiele pozostało, choć ocalała (podobno) praktykowana gdzieniegdzie krwawa zemsta.
Czegóż w takim kraju jak Albania może poszukiwać przyrodnik? Pierwsze oznaki dewastacji mogą odstraszyć turystów i badaczy, jednak w tym spustoszonym krajobrazie zachowały się tak przyrodnicze, jak i historyczne perełki. Obok sypiących się, betonowych blokowisk i fabryk znajdziemy stare meczety, cerkwie z zachwycającymi freskami, kamienne mosty z czasów tureckich i ruiny średniowiecznych zamków. Obok śmietnisk, kopalń i hałd natkniemy się na dzikie góry i interesującą szatę roślinną, której nie brak endemitów – gatunków niespotykanych nigdzie indziej na świecie. W Albanii, mimo rozpowszechnienia broni palnej i kłusownictwa, utrzymały się też wielkie ssaki drapieżne, o czym przekonaliśmy się sami, znajdując tropy niedźwiedzia brunatnego (Ursus arctos) w gęsto zaludnionym krajobrazie, niedaleko granicy z Macedonią. Wielkie jeziora i laguny są obszarami ważnymi dla ochrony ptaków w skali całej Europy. W głębokich jaskiniach bułgarscy speleolodzy odnaleźli nie tylko kilometry nowych korytarzy i studni, ale również dziesiątki nowych dla Albanii owadów, skorupiaków, pajęczaków i wijów, wśród nich również trzy gatunki nieznane w ogóle światowej nauce! Jednak o wielu grupach tamtejszych roślin i zwierząt wiadomo do dzisiaj niewiele. Chciałbym się podzielić strzępami wrażeń na temat albańskiej przyrody, wyniesionymi z czterech wypraw, zrealizowanych wspólnie z dwoma innymi przyrodnikami – Konradem Sachanowiczem z Torunia i Alkiem Rachwaldem z Warszawy.
Albanię cechuje największa na naszym kontynencie koncentracja masywów górskich zbudowanych z serpentynitu, co sprzyja występowaniu bogatej, ściśle związanej z takim podłożem flory. Serpentynit jest skałą powstającą z przeobrażenia skał magmowych pod wpływem wysokiej temperatury i przy udziale wody (np. w miejscach styku płyt kontynentalnych na dnie oceanu). Jest zielony lub zielonoszary, wietrzejąc przyjmuje jednak barwę brązową lub brązowożółtą. Gleby wykształcone w szczelinach serpentynitowych skał są bardzo ubogie w wapń, niezwykle zaś bogate w magnez, stanowiąc jedyne siedliska wielu unikalnych gatunków roślin. W Polsce do takich należy malutka paproć – zanokcica serpentynowa (Asplenium adulterinum), rosnąca u nas wyłącznie w Sudetach i na ich pogórzu. Dzięki staraniom naszego kraju, włączono ją do Załącznika II unijnej Dyrektywy Siedliskowej, będącej podstawą wyznaczania europejskiej sieci ostoi przyrody Natura 2000.
Dwa z 250 000 bunkrów – pamiątka po totalitarnym szaleństwie – dziś we władaniu przyrody
Fot. Mateusz Ciechanowski
Wjeżdżających od północy do Albanii wita najpierw rozległe,
płytkie Jezioro Szkoderskie, przez które przebiega granica z Czarnogórą.
Standard nawierzchni drogi po drugiej stronie granicznego szlabanu
błyskawicznie spada, zaś po lewej rozciągają się rzucające na wszystko cień,
wapienne góry – przedpole Alp Północnoalbańskich. Ich zbocza pokryte są
suchymi, kolczastymi zaroślami, wśród których wiosną uwijają się nieliczne ptaki,
m.in. trznadle czarnogłowe (Emberiza melanocephala). Wyschnięte w
sierpniowym słońcu krzaki łatwo stają w ogniu, o ile wcześniej nie zostaną
zjedzone przez kozy. W efekcie, nagie wapienne zbocza i rumowiska są jeszcze bardziej
ponure, choć ogrom północnych gór i głębokość ich dolin może budzić zachwyt podróżnych.
Góry północnej Albanii – malowniczy „fiord” w dole to w rzeczywistości jezioro zaporowe potężnej elektrowni wodnej
Fot. Alek Rachwald
Tajemnicze Alpy Północnoalbańskie pozostają niedostępne dla naszego wehikułu, więc musimy się skierować jedyną przejezdną drogą na południe, prowadzącą przez płaską równinę u podnóża gór. Jest ona zbudowana ze żwirów i rumoszu, późną wiosną i latem zupełnie pozbawiona wody, przecięta korytami rzek, suchymi jak pieprz przez dziewięć miesięcy w roku. Ubogą trawiastą roślinnością żywią się stadka owiec. W połowie września, kiedy rozpoczyna się tu druga wiosna, w oczy rzucają się fioletowe kwiaty zimowitów jesiennych (Colchicum autumnale). Równina jednak nie jest bynajmniej bezludna – wszędzie w polu widzenia dostrzeżemy rozrzucone wioski. Towarzyszy im jednak coś jeszcze – betonowe kopuły, lekko obsypane ziemią... To tylko niektóre z 250 tys. bunkrów, jakie kazał wznieść komunistyczny dyktator, Enver Hoxha (wym. Hodza), aby obronić Albanię przed atakiem światowej koalicji imperialistów, do której w swym szaleństwie zaliczył stopniowo nie tylko Stany Zjednoczone i Jugosławię, ale też... Związek Sowiecki i Chiny. Dziś w konstrukcjach tych Albańczycy trzymają owce, kozy i inne zwierzęta, zabezpieczając wejścia prowizorycznymi płotkami z kolczastych gałęzi... W sąsiedztwie bunkrów dostrzegamy kępy dziwnej krzewinki, rosnącej w zaskakująco równych rzędach. Po bliższym przyjrzeniu się, rozpoznajemy uprawy lawendy wąskolistnej (Lavandula angustifolia), tej samej, która rozsławia swymi fioletowymi kwiatami pola francuskiej Prowansji.
Za miastami Szkodra i Lezhe góry odsuwają się od morza, zaś kamieniste pogórze ustępuje żyznym, rolniczym nizinom. Są to dawne bagna, dziś całkowicie zmeliorowane, poprzecinane siecią brudnych kanałów i dolnych odcinków albańskich rzek, każdej wiosny ozdabiających nadbrzeżne zarośla girlandami plastikowych worków, szmat i innych śmieci. W gęsto zabudowanym terenie niewiele jest do oglądania, trudno tu też o miejsce pod namiot. Miejscami w oczy rzucają się jednak szuwary gigantycznej trzciny laskowej (Arundo donax), osiągającej wysokość 4–6 metrów i używanej do produkcji ustników niektórych instrumentów dętych (np. fagotu). Wiosną, w stadzie migrujących na północ swojskich jerzyków, dostrzegliśmy ich większego krewniaka, wspaniałego jerzyka alpejskiego (Apus melba), o ponad półmetrowej rozpiętości skrzydeł. Porzucając krajobraz przypominający nieco nasze Żuławy Wiślane, wjechaliśmy w góry rozciągające się na wschód od Szkodry. Kręta droga nad przepaściami przecina głębokie doliny oraz dzikie, nieuregulowane wciąż rzeki. Odarte z roślinności zbocza pokryte są rumowiskami, piargami i spękanymi blokami skał. Małe wioseczki skupiają wokół siebie poletka kukurydzy, ogrody i nieliczne wyższe drzewa, szczególnie częste nad rzekami topole włoskie (Populus nigra var. italica). W koronach topoli spotykaliśmy gniazdujące kolonijnie wróble śródziemnomorskie (Passer hispaniolensis). Na drutach siedzą też często jaskółki rudawe (Cecropsis daurica), na pierwszy rzut oka nieco podobne do naszej dymówki. Przy wejściach do bunkrów spotykaliśmy ich przylepione bokiem do stropu gliniane gniazda w kształcie butelek z wąskimi szyjkami.
W przeciwieństwie do gorących, wapiennych pogórzy koło Szkodry, góry na wschód od tego miasta obfitują w wodę – wszędzie spotykamy wartkie strumienie, woda leje się też z rur wbitych w przydrożne mury oporowe, ciurka przemyślnie żłobionymi rowkami, prowadzącymi życiodajną ciecz do położonych na zboczach upraw. Górskie strumienie gromadzą specyficzną faunę. Należy do nich żaba strumieniowa (Rana graeca), składająca w nich skrzek, oraz okazały niejadowity wąż – zaskroniec rybołów (Natrix tessellata), nurkujący tam w pogoni za rybami. Pamiętam chwile niepewności, kiedy liczący ponad pół metra osobnik wyskoczył jak sprężyna spod podnoszonego plecaka, zostawionego na noc koło namiotu. Gad skrył się wprawdzie w płynącym obok strumieniu, ale zdążyliśmy rzucić na niego okiem i przekonać się, że jest zaskrońcem, nie zaś np. częstą tu żmiją nosorogą (Vipera ammodytes). Tę ostatnią miałem okazję spotkać, gdy prysnęła mi spod nóg przy wejściu do górskiej jaskini na wschodzie kraju. Uchodzi ona za najbardziej jadowitego europejskiego węża, niegdyś zbierającego śmiertelne żniwo wśród chodzących boso bałkańskich wieśniaków. Nad kwiecistymi łączkami uwijają się pospolite tu pazie żeglarze (Iphiclides podalirus). Te okazałe motyle w Polsce uważane są za narażone na wymarcie, natomiast w niektórych krajach śródziemnomorskich traktowane są jak szkodniki. Ich gąsienice niszczą liście śliw, przyprawiając sadowników o niemałe straty.
Omawiając roślinność wysokich gór świata, szczególną uwagę poświęca się zwykle położeniu górnej granicy lasu. W Albanii trzeba jednak najpierw dotrzeć do... dolnej granicy lasu, aby w ogóle zobaczyć więcej drzew. Podobnie jak w Grecji, Włoszech czy Hiszpanii, również tutaj kilka tysięcy lat intensywnego rolnictwa, wypasu i osadnictwa położyło kres drzewostanom w niższych partiach gór. Dopiero gdy kręte drogi doprowadziły nas na wysokość 700–1000 m n.p.m., oczom naszym ukazała się lesista kraina, zdominowana przez sosnę czarną (Pinus nigra), o długich ciemnych igłach i burej korze. Tu ujawnił się niezwykły geologiczny przekładaniec, tworzący albańskie góry. Zielone i brązowe serpentynity, kilka kilometrów dalej cienkie warstwy żółtawego piaskowca, następnie białoszare wapienie. Jesienią, na jednym z nagich wapiennych rumowisk, spotykamy dziesiątki subtelnych różowych kwiatów, wyrastających na bladych łodyżkach spomiędzy kamieni. To cyklameny (Cyclamen hederifolium), znane nam raczej jako rośliny uprawiane w doniczkach na parapecie. W miejscu tym znajdujemy również wielkie ślimaki Helix aspersa o pasiastych muszlach, krewniaków rozpowszechnionego u nas winniczka.
Również lasy zmieniają się z doliny na dolinę. Za kolejnym zakrętem monotonne drzewostany sosny czarnej ustępują swojskim bukom zwyczajnym (Fagus sylvatica), po drugiej zaś stronie przełęczy – wyniosłym jodłom pospolitym (Abies alba). W następnej dolinie, między leśnymi drzewami pojawiają się kasztany jadalne (Castanea sativa), zaś przy zrujnowanych barakach dostrzegamy pędy winorośli właściwej (Vitis vinifera) z bujnymi kiściami soczystych owoców, wspinające się na pnie sosen czarnych. Przed samochodem przebiegło nam stadko góropatw skalnych (Alectoris graeca), wyglądających jak nasze kuropatwy, które ktoś pomalował jaskrawymi barwami, niczym szykujących się do boju indiańskich wojowników. Częściej jednak droga okazywała się zatarasowana przez stado owiec, psy i pasterzy, przypominając nam, że krainę tę zamieszkują również ludzie. Za każdym zakrętem ujawniały się dachy domów, nie sposób też było zrobić zdjęcia górskiego krajobrazu, w którym środek kadru nie byłby przecięty drutami wysokiego napięcia. W głębokich dolinach rzeki Drinit i jej dopływów połyskiwały niebieskozielone wody zbiorników zaporowych potężnej elektrowni wodnej w Fierzë, głosząc chwałę kraju, który według komunistycznej propagandy jako pierwszy i jedyny całkowicie zakończył elektryfikację...
Górskie lasy Albanii wciąż giną. Tam, gdzie przez stulecia nie docierali ludzie z siekierami, teraz pojawiają się obszary spustoszone przez niekontrolowaną wycinkę, prowadzoną przez mieszkańców na własne potrzeby. Stare chińskie ciężarówki docierają wysoko na zbocza, aby załadować pnie i kłody. Całe zbocza zostają ogołocone z wiekowych sosen i buków, z których ludzie biorą co dziesiąty pień, reszta zaś zalega na zrębach. Na haliznach tworzą się całe pola kikutów, porośnięte paprocią orlicą pospolitą (Pteridium aquilinum), tak trującą, że nie tkną jej ani wszędobylskie kozy, ani bydło, natomiast w tajemniczym celu zbierają ją albańscy górale, układając w wysokie stosy wokół ostruganych z gałęzi drzewek. Zrywka drzewa pociąga za sobą erozję zboczy i kolejna dolina pokrywa się nagimi usypiskami. Rozległe połacie gór pokrywają zarośla karłowatego dębu burgundzkiego (Quercus cerris), którego gałęzie również są ścinane i suszone w wysokich kopcach. Najdziwniejsze okazały się „drzewostany” złożone z grabów (Carpinus betulus), sięgających nam ledwie do kolan, dzięki regularnemu strzyżeniu przez kozy, wskutek czego przybrały postać miniaturowych japońskich drzewek bonsai.
Wrześniowy pobyt w górach łączył się z zimnem, ciągłym deszczem, przetaczającymi się przez doliny mgłami i niskimi chmurami. W sierpniu, kiedy tereny te piekły się w letnim słońcu, skały były areną wyścigów setek jaszczurek, zwłaszcza niespotykanych u nas murówek zwyczajnych (Podarcis muralis). Większe, jaskrawiej ubarwione gatunki, takie jak jaszczurka trójpręga (Lacerta trilineata) czy jaszczurka zielona (L. viridis), udawało nam się znaleźć jedynie w postaci rozjechanych na asfaltowych szosach placków.
W niżej położonych, cieplejszych okolicach pojawiają się dzikie figowce (Ficus carica), których dojrzałe owoce urozmaicały nam niekiedy dietę opartą o transportowane z Polski zapasy. Zbocza skalistych wąwozów, porośnięte gąszczem poskręcanych figowców, pnączy i kolczastych krzaków, okazały się ostoją... popielic (Glis glis), których donośne pochrząkiwania rozbrzmiewały w sierpniowe i wrześniowe wieczory. Gryzonie te uchodzą za ściśle związane ze starymi lasami, tymczasem tutaj trzymają się nie tylko skał, ale wręcz chronią się w podziemnych bunkrach. Właśnie w takim obiekcie miałem najbliższe spotkanie z popielicą. Zwierzątko łaziło po ścianie, w świetle latarki, kilka kroków ode mnie, po czym usiadło na betonowym gzymsie i wpatrywało się przez chwilę we mnie wielkimi, czarnymi oczami.
Podążając ku wschodowi kraju, krętymi, ale już lepszymi drogami, dotarliśmy w końcu do wielkich, położonych na wysokości około 700 m n.p.m., tektonicznych jezior. Ich pełne życia wody wyraźnie kontrastują z suchymi i porośniętymi przez kolczaste zarośla górami. Pierwsze z nich, Jezioro Ochrydzkie, jest przecięte na pół granicą albańsko-macedońską. Błękitna, uboga w substancje odżywcze woda jest tak przezroczysta, że kamieniste dno widać do głębokości 0 metrów. Nie spędziliśmy tu jednak zbyt wiele czasu, zerkając jedynie na stojących przy szosie tubylców, próbujących sprzedać przejezdnym pęczki ustrzelonych z dubeltówki... ściśle chronionych, zagrożonych wymarciem kormoranów małych (Phalacrocorax pygmaeus). Wreszcie dojechaliśmy do położonego 160 metrów wyżej jeziora Prespa, podzielonego między Albanię, Macedonię i Grecję. Inaczej niż Ochrydzkie, jest ono płytkie i muliste, zaś jego zatoki zarośnięte szuwarami trzcinowymi i rzadkimi u nas grzybieńczykami (Nymphoides peltata).
Na czwartej wyprawie udało nam się również dotrzeć do wcinającej się w głąb Albanii zatoki greckiego jeziora Mała Prespa. A przynajmniej tak wyglądało to na mapie. Po przeprawie przez górską przełęcz ujrzeliśmy bagnistą dolinę, zajętą przez rozległe trzcinowiska i kożuchy grążeli żółtych (Nuphar lutea). Otwarte lustro wody dostrzegliśmy dopiero z wyższego punktu i z pewnością znajdowało się ono już w Grecji. Jeśli dolina ta jest rzeczywiście zatoką jeziora, to chyba tylko na wiosnę, kiedy topniejące śniegi podniosą poziom wody o co najmniej metr. Na przecinających Małą Prespę kanałach, mieszkańcy okolicznych wiosek łowią ryby tradycyjnymi metodami – pływają wąskimi czółnami, zbitymi z kilku desek, oraz budują płotki z trzciny, naprowadzające ofiary do sieci.
Jeziora Prespa i Mała Prespa uchodzą za raj dla ornitologów, toteż właśnie dla ochrony ptaków powołano chroniące te tereny parki narodowe (Parku Kombetar). Na wystających z wody palikach siedzą kormorany małe i beztrosko suszą skrzydła. Towarzyszą im czaple nadobne (Egretta garzetta), spotykane w Albanii nad każdym większym jeziorem, laguną czy zbiornikiem. W szuwarach nad Prespą wypatrzyliśmy również innych przedstawicieli czaplego rodu – ślepowrony (Nycticorax nycticorax), zaś daleko od brzegu, na spokojnej tafli jeziora – pelikana kędzierzawego (Pelecanus crispus). Na wapiennych klifach i skalistych zboczach wokół jezior spotkaliśmy też egzotyczne dla nas ptaki lądowe, m.in. modraka (Monticola solitarius), niewielkiego drozda, którego samiec cechuje się jednolitym ciemnoniebieskim upierzeniem. Wśród nagich ścian licznie uwijają się kowaliki skalne (Sitta neumayer), zakładające gniazda z błota w szczelinach i pod nawisami skał. Towarzyszą im krępe, bure, podobne nieco do naszych brzegówek jaskółki skalne (Ptyonoprogne rupestris). Rumowiska wapiennych bloków i podnóża ścian porośnięte są luźnymi zaroślami bukszpanu zwyczajnego (Buxus sempervirens), znanego u nas głównie jako ozdoba wielkanocnych koszyczków ze święconką. Jest to ulubione środowisko życia myszy skalnej (Apodemus mystacinus), spotykanej w Europie jedynie na Półwyspie Bałkańskim. Gryzoń ten wyróżnia się szarawym ubarwieniem futerka – należące do tego samego rodzaju, znane nam również z Polski, myszy leśne i zaroślowe mają sierść żółtawą lub żółtobrązową. Jej niezwykle długie wibrysy (popularnie zwane wąsami) są czułym narządem dotyku i umożliwiają myszy skalnej penetrację głębokich szczelin oraz przestrzeni wewnątrz rumowisk.
Jezioro Ochrydzkie istnieje od 4–10 milionów lat, zaś jego głębiny sięgają 300 metrów. W tak starym i głębokim jeziorze zdążyło wyewoluować około 200 endemicznych gatunków. Należą do nich zarówno glony, skorupiaki, gąbki, mięczaki, wypławki, jak i osiem gatunków ryb, w tym cenione przez miejscowych rybaków trocie, letnica (Salmo letnica) i belvica (Acantholingua ohridana). Tak zaawansowany proces specjacji (powstawania nowych gatunków) cechuje wiele innych, głębokich i geologicznie starych jezior, np. afrykańską Tanganikę czy syberyjski Bajkał. W sąsiednim, płytkim jeziorze Prespa endemicznych zwierząt jest niewiele. Należą do nich trzy podgatunki znanych i u nas ryb – świnki (Chondrostoma nasus prespensis), brzanki (Barbus meridionalis prespensis) i uklei (Alburnus alburnoides prespensis).
Opuściwszy wielkie bałkańskie jeziora i podążając dalej na południe, dotarliśmy wreszcie do rejonów o prawdziwie śródziemnomorskiej przyrodzie – do krainy oliwek, cyprysów i... wszędobylskich żółwi. O wszystkim tym opowiem jednak w następnym numerze „Salamandry”.
Mateusz Ciechanowski
Specjalnie przeszkoleni pracownicy wysokościowi zabezpieczają otwory w blokach przed ptakami
Fot. Andrzej Batycki
PTOP „Salamandra”, wspólnie ze Spółdzielnią Mieszkaniową „Osiedle Młodych”, już po raz drugi zabezpiecza bloki, które mają być w tym roku ocieplone. Prowadzone jesienią i zimą działania mają na celu uniemożliwienie ptakom zakładanie gniazd w różnych szczelinach i otworach, a tym samym zapobieżenie stratom w lęgach, spowodowanych zamurowywaniem piskląt podczas prac ociepleniowych. Specjalnie przeszkoleni pracownicy wysokościowi, pod nadzorem ornitologów, wykonują prace na kolejnych 33 blokach poznańskich Rataj. Obecnie, bogatsi o zeszłoroczne doświadczenia oraz mając więcej czasu na przeprowadzenie prac, zastosowaliśmy nieco inne zabezpieczenia niż w roku ubiegłym, które powinny jeszcze skuteczniej zapobiec ich zniszczeniu przez ptaki i założeniu gniazd. Niestety, w wyniku ociepleń, na Ratajach jest coraz mniej miejsc lęgowych dla drobnych ptaków. Mamy więc nadzieję, że uda się nam przekonać spółdzielnie i budowlańców do zastosowania skrzynek podociepleniowych, które będą lepsze do zakładania gniazd niż szczeliny między płytami i dziury pod parapetami.
Andrzej Batycki